14 listopada 2015

Stuk, gap, zerk, pisu

Miałam zacząć dość nietuzinkowo, stworzyłam nawet cztery przydługie akapity tego jakże zacnego posta, teraz jednak myślę, że należy zacząć inaczej, czyli do bólu zwyczajnie! 
Yyy, to będzie nudno! - rzecze zniesmaczony Zaraz. Myślę, że niepotrzebnie daję mu tyle swobody, bo się złośliwiec rozpanoszył i wtrąca się do mojej pisaniny. 
Zanim jednak przejdę do konkretów, które już kują mnie upaćkanymi od atramentu paluchami, ostrzegę Was, że być może ta notka nie przypadnie Wam do gustu, co więcej, że wyrobicie sobie o mnie złe zdanie lub wykrzywicie wargi w kpiącym uśmiechu (myślę, że kiedyś też mogłabym przyjąć podobne stanowisko). Istnieje taka możliwość i miejcie tego świadomość. Mimo wszystko mam nadzieję, że nie będzie tak źle, a żeby źle nie było, uraczę Was drobną historyjką...

W krainie zasnutej dymem, wśród poszarzałych traw, egzystował sobie pewien zmaniaczony człeczyna. Człowiek niesamowity w każdym calu. Zniewalający niespotykanym urokiem osobistym, wdziękiem oraz anielskim głosem. Osobnik tak inteligentny, że sam Sherlock Holmes zaszyty w opasłych tomiskach zaczynał wątpić w swój geniusz. Zjawisko - tym właśnie był. Istotą niezwykłą, jak i skromną (punkt dla tego, kto domyślił się, że to ja!). I ten ewenement (dodam, że ewenement czytający) miał za koleżankę specyficzną osobniczkę, która serce swoje oddała Japonii. Objawiało się to nieustannym rozprawianiem o j-rockowcach, snuciem wizji rychłego wyjazdu w odległe Krainy Wiśni, a przede wszystkim chronicznym niedoborem "chińskich komiksów" i "kreskówek" zwanych anime. Było to dla Chodzącejwspaniałości czymś nowym i niezrozumiałym. Słuchała z uwagą licznych rozważań na temat cosplayów i konwentów, sama jednak wolała się w to nie mieszać, przekonana, że jedynym prawdziwym czytadłem jest książka. W końcu jednak po wielokrotnych nawoływaniach, doszła do wniosku, że spróbuje i przeczyta mangę...

Pach! I o tym właśnie dzisiaj będziecie mieli nieprzyjemność czytać. Na arenę wkracza przeciwnik wagi ciężkiej. Oprawiony śliską obwolutą, przepełniony czarno-białymi ilustracjami, kipiący dymkami i humorem Dengeki Daisy. Wiem, że może to być wstrząsające (ja chyba nadal jestem wstrząśnięta, że sięgnęłam po mangę!) dla nieobytych z "japońcami" dusz, a może właśnie dla tych obytych, którym wcale mania na punkcie "animców" i "chińskich komiksów" nie przypadła do gustu, myślę jednak, że czasem warto zrecenzować coś, co nie jest książką (i składa się z niewymagającej ilości literek. Nie mówcie, że nie kochacie obrazków!).  
A skoro już wszystko sobie ładnie wyjaśniliśmy, mogę z cichym westchnieniem, błogim uśmiechem, rękami przyłożonymi do serca wypowiedzieć imię, na którego dźwięk każde dziewczę przechodzi w stan nagłego rozmarzenia... Kurosaki!

Tak, to ten (cytuję) cieć po prawej. Papieros w ręce, tlenione blond włosy, poważne spojrzenie i stylowo sączący się dym. Chłopak pracuje w liceum, gdzie grabi liście, szoruje toalety, myje podłogi. Ostatnimi czasy jednak nie robi nic. Leży wygodnie na leżaczku i wykrzykuje polecenia, które z cichym zrzędzeniem wypełnia szesnastoletnia Teru. Biedaczka stłukła przez przypadek szkolne okno, a jako że jej portfel zwykle wieje przeraźliwą pustką, teraz zmuszona jest odpracowywać swoje winy u boku dziadzia (po prawej).

Kurosaki jest opryskliwy i brak w nim jakichkolwiek ludzkich odruchów, mimo to dziewczyna w jakiś pokrętny sposób darzy go sympatią. Teru nie ma zbyt wielu przyjaciół, jej brat umarł w szpitalu, zostawiając samą sobie. Choć niezupełnie. Ostatniego dnia życia brat podarował jej telefon z numerem do Daisy'ego, do którego w razie kłopotów, smutków czy radości zawsze może się zwrócić. Teru nie wie, kim jest tajemniczy Daisy, wie jednak, że nigdy jej nie zawiedzie. Jego wiadomości są dla niej podporą, pozwalają zachować spokój. Kocha Daisy'ego, ale nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest nim opryskliwy woźny. No bo spójrzcie tylko na niego! Czy on może być czuły? Nie! Mimo to martwi się o Teru, w tajemnicy pomaga jej, ciesząc się jej obecnością. Oczywiście cieszy się jedynie wewnętrznie, bo na zewnątrz ciągle pozostaje starym, dobrym "cieciem".


Dengeki Daisy wzbudziło we mnie wiele pozytywnych emocji! Nie sądziłam, że mangi potrafią być wzruszające, zabawne... ciekawe! Że będę z wypiekami na twarzy śledzić losy głównej bohaterki, że się w to wciągnę (chyba nadal nie wierzę)! Wręcz przeciwnie, z początku podeszłam do sprawy sceptycznie, z dystansem, czytając jedynie z sympatii do koleżanki. Teraz jestem zadowolona, że ta nie ustąpiła i ciągle wmuszała we mnie "chińskie komiksy". Tak. Zwariowane czarno-białe obrazki sprawiły mi dużo radości, mogłam na chwilę porzucić szkolne obowiązki, wpaść w szalony świat Teru, by po chwili wrócić z nową dawką energii potrzebnej do nauki Nie słuchajcie jej! Prawda jest taka, że zmarnowała wieczory na tomikach Dengeki, a potem sobie to wyrzucała! Cicho być, Zaraz. 

Zastanawiam się, czy inne mangi też są tak ujmujące. Obawiam się, że trudno byłoby mi znaleźć podobną, równie sympatyczną. Bo to, co tak ogromnie spodobało mi się w dziełach pani Kyousuke Motomi, to ich ciepły, przemiły klimacik, barwni bohaterowie i... wszędobylski absurd! Tak, tak, obrazki japońskiej autorki obdarzone są niezwykłą ekspresją, żywiołowością. Postacie co rusz wykrzywiają się w śmiesznych minach. Ze stron litrami wycieka humor i niespodziewane zwroty akcji. Gdy koleżanka, o której już dwukrotnie wspominałam, pewnego dnia przytachała do szkoły jakąś inną, dziwną mangę, nie mogłam nadziwić się, jak puste i bezbarwne były jej strony w porównaniu do tych charakteryzujących Dengeki! Nie wiem, co zrobię, gdy seria o Kurosakim się skończy (jestem na 10 tomie, a jest ich 16). Chyba znów w pełni oddam się książkom. Ale nie o tym!

Zdaję sobie sprawę, że moje zachwyty mogą Was nie przekonywać. Co będę ukrywać, dzieło to nie odznacza się jakąś szczególną mądrością, ale daje dużo radości. Powiem Wam w sekrecie, że nawet niektórym zmaniaczonym molom książkowym się spodobało, musi mieć więc w sobie coś przyciągającego! Najlepszy jednak, oczywiście, jest... wątek romantyczny, a jakże! To najbardziej poplątany z wątków, nietuzinkowy i... no, wzruszający. Człowiek tylko czekał, aż na stronach zakwitną obrazki pod wpływem, których z piersi wyrwie mu się przeciągłe "ooo", pani Motomi ich jednak szczędziła. Igrała z czytelnikiem, romantyczne sceny obracając w żart. Ogólnie rzecz biorąc - było wesoło!


Pomysł na tę mangę bardzo mi się spodobał! Był kosmicznie pokręcony, oryginalny i (powiem to) fajny. Najzwyczajniej w świecie faaajny. Teru zwierzała się Daisy'emu, którym był Kurosaki, o problemach sercowych związanych z Kurosakim, a biedak męczył się nad komórką, próbując sklecić sensowne zdania. Czasem główna bohaterka wykonywała taniec wąsacza, zamieniała się w szczypiora, ech, nie wspominam już o genialnym Miszczu i jego bezlitosnych żartach. To po prostu trzeba przeczytać! Dla wątku miłosnego, kryminalnego (który, prawdę mówiąc, o wiele mniej mnie interesował), obrazków, dialogów, a w szczególności, żeby poprawić sobie depresyjnojesienny humor!

W trakcie czytania zauważyłam dziwaczną tendencję Japończyków do wyrażania emocji poprzez nagłe uderzenie rozmówcy. Powiedziałeś coś źle, to dostałeś "żartobliwie" po łbie. Normalne, prawda? (zrymowałam)
Równie niebezpieczną rzeczą ujawniającą się podczas czytania jest przejmowanie udźwięcznień wplatanych w opowieść. Ani się obejrzysz, a zaczniesz bezwiednie wtrącać w swoje wypowiedzi wyrażenia typu: "zerk", "zwrot", "szur", "bach", "bęc", "zdziiiw". Strzeżcie się...


Tym oto pięknym zdjątkiem kończę moją recenzję. Traf chciał, żeby była ona akurat recenzją mangi (jedynej jaką w życiu przeczytałam!). Mam nadzieję, że nie załamaliście się podczas czytania, że jeszcze żyjecie i że dotrwaliście do końca. Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale przygotowywałam się do konkursów przedmiotowych i dopiero pretensje drugiej (a raczej pierwszej!) autorki tego bloga przywróciły mnie do pionu. "Stasia, pisz!". Tak więc zrobiłam. Cieszę się, że jesteście, że mieliście siłę przebrnąć przez stanowczo za długi tekst. Następnym razem będzie krócej! A teraz żegnam Was z szerokim uśmiechem, bo oprócz kochanej klawiatury istnieje i coś jeszcze... Świat.

Pozdrawiam cieplutko: Stasia

PS. (od założycielki) Kochani, nie mogłam się nie wtrącić: poprawianie Stasinych tekstów to męczarnia! ^^ Ale siostrunia szybko łapie, zobaczycie, jeszcze trochę i zrobię z niej zawodowego recenzenta (błahahahaha!). Przy okazji przyznam się, że Dengeki w swych rękach miałam (a jakże), ale czytywałam tylko scenami - trochę wbrew moim zasadom czytania od deski do deski. Ale ile się naśmiałam! Stary dziadu i Teru - piękna para. 
A Stasi jestem wdzięczna, że W KOŃCU coś napisała!
Marzenka pozdrawia Was także!

No i mi się wtrąciła! Cicho być! :)

9 komentarzy:

  1. Warto dać mangom (anime zresztą również) szansę. Nieraz można się przy nich nieźle zabawić, często wzruszyć... Pewnie, to nie to samo co książki, ale czasem warto sięgnąć po coś lżejszego (choć "ciężkie" mangi również są). Japońskie dzieła (wszelkiego rodzaju, również książki) są dość specyficzne, więc na początku można się zdziwić, ale zapewniam, że wiele osób w końcu się w nich zakochuje. :)
    "Dengeki Daisy" to jedna z moich ulubionych serii. Jeśli chodzi o Motomi, polecam też dwutomowego "Beast Mastera", ten sam klimacik co u ciecia. ;)
    Pozdrawiam!
    http://hon-no-mushi-da.blogspot.com/
    http://tojikomerareta-tori.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Stasiu, hej Marzenko!
    Me serce raduje się, że tu trafiłam (dziękuję za linka!) i mam okazję poczytać nowe, zacne posty Stasi, ale również wcześniejsze zacne recenzje Marzeny. Jeeej:D
    Moja przyjaciółka również uwielbia mangę i anime, nie jest może aż tak zafascynowana Japonią, ale komiksy i animacje z tego kraju namiętnie czyta i ogląda. No i oczywiście, ku mej początkowej zgrozie, zapragnęła mnie wciągnąć w ten świat, racząc mnie odcinkami rozmaitych anime. Grzecznie oglądałam, nawet nieźle się bawiąc, no i w końcu ,,niecna" przyjaciółka osiągnęła swój cel- z własnej, nieprzymuszonej woli obejrzałam cały sezon anime. Było to przezacne ,,Akatsuki no Yona", które notabene polecam- ma fajny klimat, piękne grafiki, ciekawych bohaterów. Chyba nawet o tym kiedyś pisałam na blogu. W każdym razie, zacna rzecz! Na razie to jedyny tytuł, który obejrzałam w całości, ale chyba to się zmieni. Japońskie twory są naprawdę specyficzne, ale przekonałam się do nich i te, które widziałam, w całości lub nie, przypadły mi bardzo do gustu.
    Mangi jeszcze żadnej nie czytałam (mimo iż wspominana wyżej przyjaciółka pokazała mi cały sklep z mangami, w którym spotkałyśmy Olsikową:D), ale, kurczę... to ,,Dengeki Daisy" brzmi genialnie! Naprawdę chętnie bym to przeczytała, bo musi być świetne. Zacznę się rozglądać, może i w tym sklepie mangowym będzie;)
    Recenzja bardzo zacna, czytało się z wielkim bananem na twarzy:D
    Pozdrawiam cieplutko,
    P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpisując na Twój komentarz o mangach u mnie - heh, japońskie twory to twory specyficzne (nietypowy humor i w ogóle), nie wszystkim przypadają do gustu, ale jest kilka naprawdę zacnych. Mangi i anime powstają właściwie w każdym gatunku (kryminał,horror, romans, komedia, młodzieżowe, dla dzieci... wszystko! To przerażające...), więc zdecydowanie nie wszystkie to yaowce czy opowieści o ghulach:D Aktualnie oglądam anime o siatkówce,zwie się Haikyuu i moim zdaniem jest naprawdę zacne. Akatsuki no Yona już polecałam, więc polecać nie będę. Ostatnio też wyczaiłam pierwszy tom mangi ,,Kuroshitsuji" i przeczytałam początek. Nawet, nawet, ładna kreska, jest klimacik.
      Nie jestem znawcą mangi i anime, ale jest sporo fajnych i ,,normalnych", które nawet mnie, niegdyś osobę trzymającą się od tego z dala, zainteresowały;)Więc różnie bywa. Ale do wielu japońskie komiksy/animacje nie trafiają, w końcu zupełnie inna kultura niż nasza;)
      Pozdrawiam ciepło,
      P.

      Usuń
  3. Że niby ten tekst jest za długi? właśnie takie teksty są najbardziej wartościowe ;)
    wielokrotnie słyszałam o tej mandze, ale nieustannie jakoś się z nią mijam. Jednak tak dobrze i tak ciepło o niej piszesz, że mam ochotę zabrać się za nią od zaraz (a naprawdę NIE POWINNAM, bo jeszcze się uzależnię i będę czytała po nocach, a z autopsji wiem, że takie rzeczy nigdy się dobrze nie kończą). Najlepsze shoujo jakie czytałam to było chyba Ao Haru Ride (choć momentami niemożliwie frustrujące), Horimiya też naprawdę mi się podobała choć przeczytałam zaledwie kilkanaście rozdziałów. A jeśli chodzi o inną tematykę, to najlepsze i moje ulubione mangi to Pandora hearts I Haikyuu!! Gdybyś chciała spróbować czegoś innego, to serdecznie polecam Ci te dwa tytuły!

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię mangę i anime, ale jak na razie pokochałam tylko "Czarodziejkę z Księżyca" i "Noragami". Inne mangi mnie jakoś tak nudzą :)
    Pozdrawiam
    Tutti

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie czytałam żadnej mangi. Za to uwielbiam oglądać anime.
    Polecam obejrzeć "Bakuman" (1, 2 i 3 część). Bardzo śmieszne, ciekawe i wciągające anime.

    Oto opis:
    "Moritaka Mashiro i Akito Takagi są swoimi totalnymi przeciwieństwami. Ten pierwszy to przeciętny 9-klasista, a zarazem utalentowany artysta, zaś ten drugi jest świetnym uczniem (także 9 klasy) oraz nieźle zapowiadającym się pisarzem. Po długich staraniach, Takagiemu udaje się przekonać Mashiro, aby ten przyłączył się do niego, w pościgu za marzeniem, jakim jest zostanie najlepszym mangaką w całej Japonii. Takagi ze swoim darem do pisania ma nadzieję stać się odnoszącym sukcesy twórcą, zaś Mashiro obdarzony zmysłem artystycznym liczy, że uda mu się w końcu zdobyć i poślubić dziewczynę swoich snów - Azuki Miho."

    OdpowiedzUsuń
  6. KOOOOCHAM!!! Kocham, kocham, kocham! <3 Właśnie przed dwoma minutami skończyłam czytać szósty tom i chyba nie wytrzymam tych pięciu minut do zabrania się do następnego. Ta seria ta mnie wciągnęła, że nic nie robię a tylko to czytam, a w zeszytach, podręcznikach i ogólnie wszędzie piszę ''Dengeki Daisy'' i ryzuję stokrotki ;D. Naprawdę zaczynam się o siebie bać ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, syndrom następny tomik w mandze jest potworny :v

      Usuń
  7. Nic nowego, że manga potrafi pozytywnie człowieka zaskoczyć! Ja też jestem raczej niedzielnym czytelnikiem, koleżanka Dziewuchy pożyczyła jej kilka tomików, ja trochę poczytałem i... obłęd! Pozwolę sobie podlinkować dwie mangunie, z których napisałem recki!

    ZAKOCHANY TYRAN:
    kulturaifetysze.blogspot.com/2014/12/recenzja-51-zakochany-tyran-hinako.html

    DEATH NOTE:
    http://kulturaifetysze.blogspot.com/2014/12/recenzja-56-death-note-tsugumi-ohba-i.html

    Ale to już ciut cięższe klimaty niż cieplutka historyjka, o której wspominasz w poście! ;)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli po przeczytaniu posta napiszesz kilka słów, drogi czytelniku. Każdy komentarz wywołuje mój uśmiech, więc pisz bez obaw! ^^ Chętnie wejdę też na Wasze blogi, więc śmiało zostawiajcie linki (oczywiście byłoby świetnie, gdyby link ten znajdował się dopiero pod sensownym komentarzem. I nie zapraszajcie mnie ciągle do nowych recenzji na swoim blogu!).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...