Historia rozpoczyna się tu - od narodzin Stazji, córki fabrykanta czekolady i niespełnionej tancerki - by później przebiec przez życie jej syna, jego córki, następnie jej córek, by w końcu zatrzymać się na tobie, Brilko. A ta opowieść to ósme życie dla ciebie. Przedrzyj się przez tę historię. Pełnej wojennej i powojennej rzeczywistości, ogromnych cierpień, krótkotrwałego szczęścia, namiętności i bólu. Poznaj historię swojej rodziny - i stwórz własną.
Ósme życie to historia widziana głównie oczami kobiet, którym często ich własne życie wymyka się z rąk. To historia rodziny, w której ważną rolę odgrywa czekolada potrafiąca odgonić od człowieka wszystkie jego smutki, ale - jakim kosztem? Czy to możliwe, aby wszystkie nieszczęścia spadające na ród Jaszich spowodowane były gorącym, aromatycznym napojem, który nawet w najcięższych czasach przynosi zapomnienie i radość?
"Nie jestem kimś, kto potrzebuje zasłony, choćby jedwabnej chusteczki, pomiędzy sobą a światem, kimś, kto boi się życia, boi się doświadczać spraw, naprawdę je czuć. Uważam, że życie jest zbyt krótkie i zbyt cudowne, żeby go naprawdę nie dostrzegać, żeby się naprawdę w nie nie włączyć."
Po raz kolejny dałam porwać się tłumowi: krzykom zachwytu, wyjątkowo pozytywnym opiniom, miłosnym wyznaniom i obietnicom niezapomnianej lektury. Gdzie się nie obejrzałam, przed oczami stawała mi ta pomarańczowo-niebieska okładka i mówiła do mnie, zaklinała: spróbuj, przeczytaj! Podniosłam rzuconą mi pod nogi rękawicę. Wyciągnęłam nawet pewne wnioski - nie wszystko, czym zachwycają się tłumy, musi także mi przypaść do gustu. co znaczy, że: 1) coś ze mną nie tak, 2) coś nie tak ze współczesnymi bestsellerami, 3) coś nie tak z tłumem, 4) wszystko jest tak, ale jednak coś nie gra...
Ósme życie posiada niemal wszystko, co powinna mieć w sobie powieść idealna: świetnie wykreowanych bohaterów, przemyślaną fabułę, szybko płynącą akcję, zgrabny język. Brakuje tylko jednego - tytułowego życia. Podczas lektury nie mogłam pozbyć się wrażenia, jakby opisywane przez gruzińską autorkę historie miały miejsce gdzieś daleko ode mnie, oddzielone mglistą kurtyną, w żaden sposób nie angażując mnie w dzieje rodziny Jaszich. Po prostu nie zaiskrzyło. Autorka utrzymuje dystans między sobą i swoimi bohaterami a czytelnikiem, który biedny nie dostaje szansy, aby należycie wciągnąć się w tę opowieść. Pozostałam więc tylko biernym obserwatorem, niemym świadkiem, który po skończonej lekturze w żaden sposób nie tęsknił za Stazją, Kristine, Kitty i pozostałymi bohaterami. Wystarczyło mi obojętne wzruszenie ramionami. I myśl, że w sumie chętnie poznałabym dalsze losy pechowej rodziny.
Nie zrozumcie mnie źle - Nino Haratischwili z niezwykłą gracją i lekkością prowadzi nas przez XX-wieczną Europę, wzbudza naszą ciekawość, tworzy intrygujące historie, czasem nawet porusza w czytelniku pewne struny. Współczucie, smutek, przerażenie, uśmiech - tego wszystkiego w Ósmym życiu nie brakuje. Jedynie ta wszechobecna oschłość odrzuca, pozostawia nas obojętnymi, nie pozwala nam należycie wczuć się w bohaterów, w ich sytuację, ich cierpienia. Kolejne historie następują po sobie, mieszają się, mnożą, na scenę wkraczają kolejni członkowie rodziny Jaszich, kolejne postacie, ale my siedzimy gdzieś w ostatnim rzędzie i czujemy, że to, co dzieje się na teatralnych deskach, nas nie dotyczy.
Polubiłam Kristine i Ramasa, wesolutką Kitty, roztańczoną choć przygniecioną życiem Stazję, a szczególnie pewien tajemniczy głos w słuchawce. W życiu każdego z bohaterów więcej jest chwil smutku niż radości, co zdecydowanie nie nastraja optymistycznie, a jednak ciągle trzymałam kciuki, że los się jeszcze do nich uśmiechnie (jedynie Kostii nie potrafiłam dobrze życzyć, nie polubiłam gościa). Kolejne rozdziały przemijały z niebywałą szybkością, nie pozwalając się od siebie oderwać. Nieustannie byłam (i nadal jestem) ciekawa ciągu dalszego.
Ósme życie nie zachwyciło mnie w takim stopniu, w jakim się tego spodziewałam, ale pomimo to podziwiam kunszt autorki, jej pomysłowość, szybko płynąc akcję i barwnych bohaterów. Z pewnością sięgnę jeszcze po drugi tom powieści.
Ósme życie posiada niemal wszystko, co powinna mieć w sobie powieść idealna: świetnie wykreowanych bohaterów, przemyślaną fabułę, szybko płynącą akcję, zgrabny język. Brakuje tylko jednego - tytułowego życia. Podczas lektury nie mogłam pozbyć się wrażenia, jakby opisywane przez gruzińską autorkę historie miały miejsce gdzieś daleko ode mnie, oddzielone mglistą kurtyną, w żaden sposób nie angażując mnie w dzieje rodziny Jaszich. Po prostu nie zaiskrzyło. Autorka utrzymuje dystans między sobą i swoimi bohaterami a czytelnikiem, który biedny nie dostaje szansy, aby należycie wciągnąć się w tę opowieść. Pozostałam więc tylko biernym obserwatorem, niemym świadkiem, który po skończonej lekturze w żaden sposób nie tęsknił za Stazją, Kristine, Kitty i pozostałymi bohaterami. Wystarczyło mi obojętne wzruszenie ramionami. I myśl, że w sumie chętnie poznałabym dalsze losy pechowej rodziny.
Nie zrozumcie mnie źle - Nino Haratischwili z niezwykłą gracją i lekkością prowadzi nas przez XX-wieczną Europę, wzbudza naszą ciekawość, tworzy intrygujące historie, czasem nawet porusza w czytelniku pewne struny. Współczucie, smutek, przerażenie, uśmiech - tego wszystkiego w Ósmym życiu nie brakuje. Jedynie ta wszechobecna oschłość odrzuca, pozostawia nas obojętnymi, nie pozwala nam należycie wczuć się w bohaterów, w ich sytuację, ich cierpienia. Kolejne historie następują po sobie, mieszają się, mnożą, na scenę wkraczają kolejni członkowie rodziny Jaszich, kolejne postacie, ale my siedzimy gdzieś w ostatnim rzędzie i czujemy, że to, co dzieje się na teatralnych deskach, nas nie dotyczy.
"Historie nakładają się, zachodzą na siebie, są ze sobą zrośnięte, a ja próbuję rozsupłać ten kłąb, bo przecież rzeczy trzeba opowiadać po kolei. Nie da się ująć w słowa jednoczesności świata."
Polubiłam Kristine i Ramasa, wesolutką Kitty, roztańczoną choć przygniecioną życiem Stazję, a szczególnie pewien tajemniczy głos w słuchawce. W życiu każdego z bohaterów więcej jest chwil smutku niż radości, co zdecydowanie nie nastraja optymistycznie, a jednak ciągle trzymałam kciuki, że los się jeszcze do nich uśmiechnie (jedynie Kostii nie potrafiłam dobrze życzyć, nie polubiłam gościa). Kolejne rozdziały przemijały z niebywałą szybkością, nie pozwalając się od siebie oderwać. Nieustannie byłam (i nadal jestem) ciekawa ciągu dalszego.
Ósme życie nie zachwyciło mnie w takim stopniu, w jakim się tego spodziewałam, ale pomimo to podziwiam kunszt autorki, jej pomysłowość, szybko płynąc akcję i barwnych bohaterów. Z pewnością sięgnę jeszcze po drugi tom powieści.
"Ósme życie (dla Brilki). Tom 1" Nino Haratischwili, Wyd. Otwarte, str. 580
. . .
. . .
Ostatnie dni rozdawajki! Zapraszam gorąco (klik!).
Mam podobne odczucia co do książki. Była ciekawa, a autorka naprawdę potrafi pisać, jednak zabrakło mi "tego czegoś".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Wiele dobrego słyszałam o tej książce i znajduje się ona na mojej liście MUST READ. Jestem jej ciekawa, gdyż jeszcze nie miałąm nigdy do czynienia z literaturą gruzińską:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
ifeelonlyapathy.blogspot.com
Czasem te najbardziej dopracowane powieści mają największy mankament - brak emocji, brak klimatu, czy czegoś, co wciągnęłoby czytelnika w sam środek historii. Szkoda, bo zapowiadało się tak dobrze.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam tę książkę z sentymentu.
OdpowiedzUsuńDo Kaukazu. Do tego słońca, do tych 40 stopni Celsjusza w środku lata. Do chinkali (takich pierożków z bulionem, polecam:P). A nawet do wina, w nosie, że zaraz po spróbowaniu doszłam do wniosku, że chcę zostać abstynentką.
Jak się zapewne domyślasz, byłam w Gruzji i chciałam po prostu wrócić do tego niezwykłego kraju, chociaż na kartach książki.
O powieści Nino* Haratischwili nasłuchałam się tyle dobrego, nawet lubiany przeze mnie dziennikarz Marcin Meller uznał ją za jedną z powieści swojego życia. Ja niestety muszę przyznać, że byłam nią (trochę, na całe moje szczęście) zawiedziona.
Według mnie autorka nieco przedobrzyła. Powieść sprawia wrażenie, jakby miała być wielką rodzinną sagą, ciągnącą się przez wieki, a zamiast tego pannie Haratischwili wyszło... to. Owszem, pomysł jest dobry. Co do języka... wydał mi się bardzo zadbany, ale momentami wyczuwałam w tekście coelhizmy. Przez to momentami lektura szła mi niezwykle opornie. Kolejnym moim zastrzeżeniem jest fakt, że - tak jak Ty - poczułam się, jakby autorka postawiła mnie w roli niemego obserwatora historii rodziny Jaszich. Denerwowało mnie, że nie było w tym takiej iskry, fajerwerków, a bardzo na nie liczyłam.
Ale po kontynuację jakoś sięgnę. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że wciąż czuję ten niedosyt, jednak muszę poznać Jaszich lepiej.
Pozdrawiam
horsefan a.k.a. panna Zofia
PS Też nie za bardzo polubiłam Kostii i niestety muszę Cię (chyba) zasmucić, ponieważ on - według mnie - został wykreowany na takiego stereotypowego Gruzina. (A przynajmniej obraz takiego stereotypowego Gruzina poznałam od... samych Gruzinów.)
*ciekawostka: Nino to chyba najpopularniejsze żeńskie imię w Gruzji. Wszystko przez świętą Nino (Ninę), która wedle legendy nawróciła ten kraj na chrześcijaństwo.
Prawie każda napotkana przeze mnie Gruzinka miała na imię Nino. Innymi imionami które obiły mi się o uszy są: Ketewan (Katarzyna), Sopio/Sopo/Sope (Zofia) albo - jak u nas - Anna.
Jak dla mnie świetny wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń