Pokój to osobista forteca. To miejsca przeznaczone tylko dla nas. Tu możemy robić, co nam się podoba, nie narażają się na wścibskie spojrzenia. Pokój to nasza kryjówka, nasz kawałek przestrzeni. Miejsce, gdzie spędzamy sporą część czasu - ucząc się, pracując, leniuchując. Tu czujemy się bezpiecznie i dobrze. Co by jednak było, gdybyśmy zostali w tym pokoju zamknięci? Bez możliwości wyjścia... Na kilka lat. Sami. Może jedynie z małym dzieckiem, które nie zna świata poza Pokojem. Jak wytłumaczysz mu, że poza ścianami istnieje coś więcej - cały świat, którego nie może zobaczyć? A gdybyś sam był tym dzieckiem nie zdającym sobie sprawy z tego, że żyje w więzieniu?
Mama i Jack. Zawsze razem. Zawsze w tym samym miejscu. Przez mały świetlik widać czasem Żółtą bądź Srebrną Buzię Pana Boga. W telewizji, na innych planetach, żyją nieprawdziwi ludzie i nieprawdziwe rzeczy. Każdy dzień tygodnia zapowiada coś innego - najbardziej wyczekiwana przez Jacka jest oczywiście Niedzielna Rozpusta, kiedy mogą z Mamą poprosić o coś specjalnego. Kolejne posiłki, toaletę, spanie i rozmowy przeplatają różne zabawy, czytanie, ćwiczenia fizyczne i krzyczenie w stronę okna. Wszystko psują conocne wizyty Starego Nicka, który, choć przynosi jedzenie i środki higieniczne, wcale nie wzbudza w Mamie pozytywnych uczuć. Kiedy przychodzi, Jack chowa się w Szafie.
Tego, czy tej dwójce uda się wydostać z Pokoju, nie zdradzę (choć bardzo mnie kusi). Sama ze wstydem i bólem serca przyznaję, że znałam rozwiązanie przed wzięciem się za lekturę. Tak, macie mnie - widziałam film (swoją drogą serdecznie go Wam polecam, bo jest naprawdę świetny, ale nie zdziwcie się, że wiele wątków różni się od tych książkowych). Na początku, w sensie przed filmem, niczego wielkiego się nie spodziewałam. Mówiąc szczerze - byłam pewna, że zanudzę się na śmierć oglądaniem kolejnych dni z życia więźniów. A tu takie zaskoczenie! Powieść wpadła mi w ręce tego samego dnia, w którym widziałam film (pożyczyła mi ją mama kolegi). Zaciekawiła mnie. Wzięłam się za czytanie jednak trochę później i... cóż, oto jak tę książkę odebrałam.
Narratorem powieści jest sam Jack, świeżo upieczony pięciolatek, który tak naprawdę zna tylko jedną osobę - Mamę. Jego perspektywa jest po prostu fascynująca! Słownictwo, jakim się posługuje, rzeczy, których nie potrafi zrozumieć, sposób myślenia i patrzenia na rzeczywistość, wszystko to autorka Pokoju perfekcyjnie opisała nam ustami Jacka. Zwykle nie przemawiają do mnie książki, w których narratorem jest dziecko, ale ta mnie do siebie przekonała. Swoją autentycznością, szczerością, brakiem "przymusu", prostotą. Bez narracji Jacka ta powieść straciłaby cały swój niewątpliwy urok i czar. Choć Jack przedstawia wszystko w łagodniejszym świetle niż zrobiłaby to narracja trzecioosobowa, bądź jego Mama (chłopiec przecież nie rozumie wielu rzeczy, które się wokół niego dzieją), książka przez to tym bardziej porusza czytelnika. Pani Donoghue sporo zaryzykowała, starając się "wkraść" w umysł dziecka, jednak wyszła z tej próby zwycięsko.
Choć książka porusza temat trudny i przykry, jest pełna ciepła, humoru, nadziei i oczywiście miłości, która jest w stanie, jak się okazuje, przetrwać wszystkie trudności. Relacja, jak łączy Mamę i Jacka, jest niezwykle specyficzna, ale prawdziwa - ani wyidealizowana, ani przesłodzona. Trudno nie docenić siły i determinacji Mamy, która postarała się o jak najlepsze wychowanie swojego syna i która nie poddała się pomimo trudnej sytuacji.
W przypadku Pokoju trudno mówić o sposobie kreacji bohaterów - dwójka, o której cały czas pisze i dookoła której cała fabuła się kręci, zdecydowanie zasługują na piąteczkę z plusem. Ciągle odnosiłam wrażenie, że Jack i Mama to postacie realne, rzeczywiste, nie stworzone jedynie na papierze, ale jak najbardziej żyjące tu i teraz. Ciągle myśląc o Pokoju, zdaje mi się, że przeczytałam prawdziwą historię. Nie tylko opartą na faktach, ale będącą faktem. Po raz kolejny robię głęboki ukłon w stronę Emmy Donoghue, która nie stworzyła mdławej historyjki nietrzymającej się kupy, z hollywoodzkim, szczęśliwym zakończeniem, ale słodko-gorzką opowieść, która rzeczywiście mogła mieć miejsce.
Akcja się nie wlecze, choć brakowało mi punktu zaskoczenia - co nie jest oczywiście winą książki, ale faktu, że znałam już zakończenie. Historia Jacka wciąga. Pobudza w nas empatię, a przecież to powinno być głównym celem literatury - wywoływanie w czytelniku jakiś wrażeń, emocjonalnych czy intelektualnych, uwrażliwianie go na świat, na życie, na drugą osobę. Pokój świetnie tę funkcję spełnia. Nie mogę powiedzieć, że jestem szczególnie zachwycona tą powieścią, ale ciągle siedzi mi ona gdzieś w głowie, pomimo, że skończyłam ja czytać jakiś czas temu. Serdecznie polecam Wam Pokój - jestem niemal pewna, że się nie zawiedziecie.
Mama i Jack. Zawsze razem. Zawsze w tym samym miejscu. Przez mały świetlik widać czasem Żółtą bądź Srebrną Buzię Pana Boga. W telewizji, na innych planetach, żyją nieprawdziwi ludzie i nieprawdziwe rzeczy. Każdy dzień tygodnia zapowiada coś innego - najbardziej wyczekiwana przez Jacka jest oczywiście Niedzielna Rozpusta, kiedy mogą z Mamą poprosić o coś specjalnego. Kolejne posiłki, toaletę, spanie i rozmowy przeplatają różne zabawy, czytanie, ćwiczenia fizyczne i krzyczenie w stronę okna. Wszystko psują conocne wizyty Starego Nicka, który, choć przynosi jedzenie i środki higieniczne, wcale nie wzbudza w Mamie pozytywnych uczuć. Kiedy przychodzi, Jack chowa się w Szafie.
"Mama łapie mnie za kciuki i je ściska. – Jesteśmy jak bohaterowie książki, a on nie chce jej dać nikomu do poczytania."
Tego, czy tej dwójce uda się wydostać z Pokoju, nie zdradzę (choć bardzo mnie kusi). Sama ze wstydem i bólem serca przyznaję, że znałam rozwiązanie przed wzięciem się za lekturę. Tak, macie mnie - widziałam film (swoją drogą serdecznie go Wam polecam, bo jest naprawdę świetny, ale nie zdziwcie się, że wiele wątków różni się od tych książkowych). Na początku, w sensie przed filmem, niczego wielkiego się nie spodziewałam. Mówiąc szczerze - byłam pewna, że zanudzę się na śmierć oglądaniem kolejnych dni z życia więźniów. A tu takie zaskoczenie! Powieść wpadła mi w ręce tego samego dnia, w którym widziałam film (pożyczyła mi ją mama kolegi). Zaciekawiła mnie. Wzięłam się za czytanie jednak trochę później i... cóż, oto jak tę książkę odebrałam.
Narratorem powieści jest sam Jack, świeżo upieczony pięciolatek, który tak naprawdę zna tylko jedną osobę - Mamę. Jego perspektywa jest po prostu fascynująca! Słownictwo, jakim się posługuje, rzeczy, których nie potrafi zrozumieć, sposób myślenia i patrzenia na rzeczywistość, wszystko to autorka Pokoju perfekcyjnie opisała nam ustami Jacka. Zwykle nie przemawiają do mnie książki, w których narratorem jest dziecko, ale ta mnie do siebie przekonała. Swoją autentycznością, szczerością, brakiem "przymusu", prostotą. Bez narracji Jacka ta powieść straciłaby cały swój niewątpliwy urok i czar. Choć Jack przedstawia wszystko w łagodniejszym świetle niż zrobiłaby to narracja trzecioosobowa, bądź jego Mama (chłopiec przecież nie rozumie wielu rzeczy, które się wokół niego dzieją), książka przez to tym bardziej porusza czytelnika. Pani Donoghue sporo zaryzykowała, starając się "wkraść" w umysł dziecka, jednak wyszła z tej próby zwycięsko.
Choć książka porusza temat trudny i przykry, jest pełna ciepła, humoru, nadziei i oczywiście miłości, która jest w stanie, jak się okazuje, przetrwać wszystkie trudności. Relacja, jak łączy Mamę i Jacka, jest niezwykle specyficzna, ale prawdziwa - ani wyidealizowana, ani przesłodzona. Trudno nie docenić siły i determinacji Mamy, która postarała się o jak najlepsze wychowanie swojego syna i która nie poddała się pomimo trudnej sytuacji.
"Zawsze ma szybko dosyć wszystkiego, to od bycia dorosłą."
W przypadku Pokoju trudno mówić o sposobie kreacji bohaterów - dwójka, o której cały czas pisze i dookoła której cała fabuła się kręci, zdecydowanie zasługują na piąteczkę z plusem. Ciągle odnosiłam wrażenie, że Jack i Mama to postacie realne, rzeczywiste, nie stworzone jedynie na papierze, ale jak najbardziej żyjące tu i teraz. Ciągle myśląc o Pokoju, zdaje mi się, że przeczytałam prawdziwą historię. Nie tylko opartą na faktach, ale będącą faktem. Po raz kolejny robię głęboki ukłon w stronę Emmy Donoghue, która nie stworzyła mdławej historyjki nietrzymającej się kupy, z hollywoodzkim, szczęśliwym zakończeniem, ale słodko-gorzką opowieść, która rzeczywiście mogła mieć miejsce.
Akcja się nie wlecze, choć brakowało mi punktu zaskoczenia - co nie jest oczywiście winą książki, ale faktu, że znałam już zakończenie. Historia Jacka wciąga. Pobudza w nas empatię, a przecież to powinno być głównym celem literatury - wywoływanie w czytelniku jakiś wrażeń, emocjonalnych czy intelektualnych, uwrażliwianie go na świat, na życie, na drugą osobę. Pokój świetnie tę funkcję spełnia. Nie mogę powiedzieć, że jestem szczególnie zachwycona tą powieścią, ale ciągle siedzi mi ona gdzieś w głowie, pomimo, że skończyłam ja czytać jakiś czas temu. Serdecznie polecam Wam Pokój - jestem niemal pewna, że się nie zawiedziecie.
"Pokój" Emma Donoghue, Wyd. Sonia Draga, str. 408
Widziałam film - i był naprawdę dobry. Chciałabym przeczytać książkę, ale musiałaby do mnie trafić w formie papierowej, a z tym niestety może być problem :c
OdpowiedzUsuń"Pokój" mam przed sobą (stoi na półce i czeka...), za to czytałam "Ladacznicę" i muszę przyznać, że mnie poraziła jako historia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie! ;)
Dzosefinn's Books
Czaiłam się na tę książkę jeszcze przed powstaniem filmu i dotąd nie wpadła w moje ręce... A ciekawi ogromnie. Mam nadzieję, że kiedyś przeczytam.
OdpowiedzUsuńHistoria ciekawi mnie ogromnie, a jak na razie ani nie widziałam filmu, ani nie czytałam książki. Jednak z pewnością to zmienie - choćby dla samego poznania relacji matka/dziecko w tak przerażającej sytuacji.
OdpowiedzUsuńWidziałam film, książki nie czytałam, ale z radością to zrobię, zwłaszcza, że tak polecasz. No i film mnie zachwycił - niesamowicie opowiedziana historia, ze świetną grą aktorską i realistycznie przedstawioną relacją matki z dzieckiem. Przerażająca, a zarazem piękna i ciepła. Gdy nastąpiło (SPOILER),,wyjście w przestrzeń" miałam ciarki, już chyba to kiedyś pisałam. Magiczna scena. Do tej pory aż zapiera mi dech w piersiach, jakbym tak jak Jack pierwszy raz zobaczyła niebo i odetchnęła świeżym powietrzem. (KONIEC SPOILERA).
OdpowiedzUsuńGenialny film, naprawdę.
To przerażające, że takie historie rzeczywiście zdarzają się naprawdę...
Pozdrawiam ciepło!
P.
Pozycja na pewno godna uwagi... Nie widziałam/nie czytałam, ale na pewno kiedyś w końcu do tego się wezmę ;)
OdpowiedzUsuńBardzo intryguje mnie ta historia i przeraża, więc na pewno zechcę ją poznać.
OdpowiedzUsuń