Po III wojnie światowej mieszkańcy Moskwy zeszli do podziemi – schowali się, niczym szczury, w metrze, jedynym miejscu, w którym mogą żyć pomimo śmiercionośnego promieniowania, z dala od zmutowanych stworzeń i ton gruzu. Jednak nie tylko na powierzchni czają się niebezpieczeństwa. W ciemnych tunelach metra ludzie tracą zmysły, giną w niewyjaśnionych okolicznościach, toczą ze sobą wojny, są zmuszeni do żywienia się mchem i grzybami. Artem, jeden z mieszkańców WOGNu, najbardziej na północ wysuniętej stacji metra, musi ostrzec wszystkich przed nowym zagrożeniem – Czarnymi. Jak skończy się jego misja?
"Boże, jaki piękny świat zniszczyliśmy..."
W tym roku doceniłam biblioteki szkolne. Kiedy do naszej zacnej placówki przyjechały piękne, wypchane nowymi książkami pudła, myślałam, że serce z radości wyskocze mi z piersi. Tak oto wyłuskałam dla siebie dwie powieści, wśród których znalazła się też pierwsza część trylogii o metrze. Już jakiś czas temu postapokaliptyczna wizja Glukhowskiego mnie zaintrygowała, postanowiłam więc, między innymi za namową znajomej oraz mając w pamięci liczne pozytywne opinie tej książki, na własnej skórze przekonać się, czy to naprawdę jest takie dobre. Poza tym postanowiłam otwierać się na nowe gatunki literackie, a z post-apo styczność miałam jedynie podczas lektury Łabędziego śpiewu, która ku mojemu zdziwieniu bardzo przypadła mi do gustu. Czemu by więc nie spróbować jeszcze raz...?
Bardzo szybko udało mi się wsiąknąć w stworzoną przez autora wizję świata, który, bardzo starannie odmalowany, wydawał się niezwykle realistyczny, prawdziwy i namacalny. Ciemność tuneli, wszechobecna śmierć, życie w dość paskudnych warunkach, gdzieś głęboko pod ziemią, w niewiedzy, co czai się tuż obok, mając za pożywienie plotki i legendy, w które nie chce się wierzyć... Z każdą kolejną stroną, razem z Artemem, poznawałam sekrety ludzkiej (i nie tylko) egzystencji w metrze. I poza nim.
Nie sądziłam, że zmutowane stwory, ucieczki, groza i nadprzyrodzone zdolności razem połączone mogą aż tak mi się spodobać. Pomimo iż akcja co rusz zwalnia, ta licząca niemal 600 stron powieść całkowicie pochłonęła moją uwagę na kilka dni. Mordercze spojrzenia nauczycieli, którym nie podobało się, że czytam na ich lekcjach, bóle oczu i głowy oraz pełne rezygnacji westchnięcia znajomych nie były w stanie od Metra 2033 mnie odciągnąć. To tak w ramach ostrzeżenia, że książka potrafi naprawdę mieć na nas szkodliwy wpływ.
Z początku myślałam, że mam do czynienie z typowym fantastycznym odmóżdżaczem, kolejną nie wyróżniającą się zbytnio z tłumu wizją przyszłego świata, ale... rozwaliła mnie końcówka. Ja dałam się z a s k o c z y ć! Autor miał nie tylko świetny pomysł na książkę (ba, na całą trylogię!), ale potrafił go również w stu procentach wykorzystać. Także styl pisania Glukhovskiego przypadł mi do gustu - uderzył mnie fakt, że miał on tylko 18 lat, gdy zaczynał pisać Metro! Automatycznie stawiam sobie pytanie (mając przekroczyć niebawem tę jakże magiczną barierę dorosłości), co ja takiego osiągnęłam i wstyd mnie ogarnia.
Jeśli chodzi o bohaterów, odczuwam lekki niedosyt, przede wszystkim dlatego, że tu W OGÓLE nie ma kobiet! Specjalnie zwróciłam na to uwagę i, moi drodzy, w całej książce do głosu została dopuszczona jedna, może dwie epizodyczne postaci kobiece. Nie ma więc co liczyć na romans, choć jak dla mnie to akurat ogromny plus tej powieści. Co się zaś tyczy bohaterów męskich - nikt za bardzo mojej uwagi nie zwrócił. Choć wydają się całkiem autentyczni, są też mało barwni i charakterystyczni.
Oczywiście z całych sił kibicowała Artemowi i jego misji, wstrzymując oddech, gdy ocierał się o śmierć (a takich momentów trochę było) i niecierpliwie czekając, co będzie dalej. Metro 2033 dostarcza emocji i przygody, pobudza wyobraźnię i wciąga w wir akcji. Z pewnością sięgnę po kolejne części trylogii, a może nawet poczytam inne książki wchodzących w skład niebywałego Uniwersum Metra 2033. Tym czasem serdecznie Wam powieść Glukhovskiego polecam.
Bardzo szybko udało mi się wsiąknąć w stworzoną przez autora wizję świata, który, bardzo starannie odmalowany, wydawał się niezwykle realistyczny, prawdziwy i namacalny. Ciemność tuneli, wszechobecna śmierć, życie w dość paskudnych warunkach, gdzieś głęboko pod ziemią, w niewiedzy, co czai się tuż obok, mając za pożywienie plotki i legendy, w które nie chce się wierzyć... Z każdą kolejną stroną, razem z Artemem, poznawałam sekrety ludzkiej (i nie tylko) egzystencji w metrze. I poza nim.
Nie sądziłam, że zmutowane stwory, ucieczki, groza i nadprzyrodzone zdolności razem połączone mogą aż tak mi się spodobać. Pomimo iż akcja co rusz zwalnia, ta licząca niemal 600 stron powieść całkowicie pochłonęła moją uwagę na kilka dni. Mordercze spojrzenia nauczycieli, którym nie podobało się, że czytam na ich lekcjach, bóle oczu i głowy oraz pełne rezygnacji westchnięcia znajomych nie były w stanie od Metra 2033 mnie odciągnąć. To tak w ramach ostrzeżenia, że książka potrafi naprawdę mieć na nas szkodliwy wpływ.
"Przeczytałem całkiem sporo różnych książek (...) i zawsze mnie dziwiło, że tam wszystko jest nie tak, jak w życiu. No, rozumiecie, tam wydarzenia tworzą linię i wszystko jest ze sobą powiązane, jedno wynika z drugiego, nic się nie dzieje tak po prostu. Ale tak naprawdę wszystko jest zupełnie inne!"
Z początku myślałam, że mam do czynienie z typowym fantastycznym odmóżdżaczem, kolejną nie wyróżniającą się zbytnio z tłumu wizją przyszłego świata, ale... rozwaliła mnie końcówka. Ja dałam się z a s k o c z y ć! Autor miał nie tylko świetny pomysł na książkę (ba, na całą trylogię!), ale potrafił go również w stu procentach wykorzystać. Także styl pisania Glukhovskiego przypadł mi do gustu - uderzył mnie fakt, że miał on tylko 18 lat, gdy zaczynał pisać Metro! Automatycznie stawiam sobie pytanie (mając przekroczyć niebawem tę jakże magiczną barierę dorosłości), co ja takiego osiągnęłam i wstyd mnie ogarnia.
Jeśli chodzi o bohaterów, odczuwam lekki niedosyt, przede wszystkim dlatego, że tu W OGÓLE nie ma kobiet! Specjalnie zwróciłam na to uwagę i, moi drodzy, w całej książce do głosu została dopuszczona jedna, może dwie epizodyczne postaci kobiece. Nie ma więc co liczyć na romans, choć jak dla mnie to akurat ogromny plus tej powieści. Co się zaś tyczy bohaterów męskich - nikt za bardzo mojej uwagi nie zwrócił. Choć wydają się całkiem autentyczni, są też mało barwni i charakterystyczni.
Oczywiście z całych sił kibicowała Artemowi i jego misji, wstrzymując oddech, gdy ocierał się o śmierć (a takich momentów trochę było) i niecierpliwie czekając, co będzie dalej. Metro 2033 dostarcza emocji i przygody, pobudza wyobraźnię i wciąga w wir akcji. Z pewnością sięgnę po kolejne części trylogii, a może nawet poczytam inne książki wchodzących w skład niebywałego Uniwersum Metra 2033. Tym czasem serdecznie Wam powieść Glukhovskiego polecam.
"Metro 2033" Dmitry Glukhovsky, Wyd. Insignis, str. 580
"Metro" jest cudowne a brak pań to właściwie jej zaleta. Artem i Hunter to cudowne postacie, a końcówka rzeczywiście zaskakuje, mimo że niby jest tak banalnie prosta.
OdpowiedzUsuńTa książka chodzi za mną już tak długo, że nie długo obudzę się a ona będzie leżeć obok mnie z napisem "PRZECZYTAJ MNIE W KOŃCU". :/ XD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Magda z Dwie strony książek
Książka zapowiada się ciekawie. Szkoda, że jak piszesz, nie ma tu kobiecych postaci. Ale może fabuła to uzasadnia.
OdpowiedzUsuńSylwia z W Molikowie
Ekhm. Kobietę będziesz miała w tomie drugim i nie wiem, czy aby szybko nie zatęsknisz za brakiem płci pięknej ;) Cieszę się, że zakochałaś się w "Metrze", bo to również jedna z moich ulubionych serii. I na wszelki wypadek zastrzegam: nie zrażaj się tomem drugim, bo trzeci jest genialny :3
OdpowiedzUsuń