19 stycznia 2016

O pewnym programie radiowym, o życiu bez głowy i chłopcu udającym Scooby'ego


Wyobraź sobie niezwykle ciepły dzień. Wracasz ze szkoły. Rzucasz plecak na podłogę i wołasz do domowników: "Wróciłem!". Ale nie ma odpowiedzi. Tylko telewizor gra znaną kreskówkę, a przed nim siedzi mały chłopiec. Zostajecie tylko ty i on. Nie wiadomo na jak długo. Bez środków na utrzymanie, sami w pustym mieszkaniu. Dwójka dzieciaków zostawiona losowi. A przecież jeszcze rano była tu wasza matka. Czy coś jej się stało? Czy miała wypadek? Czy dalej żyje? Dni mijają, a odpowiedzi dalej nie ma. Decyzja, co robić i czy powiadomić opiekę społeczną albo policję, oraz odpowiedzialność za tego małego brzdąca siedzącego przed telewizorem spada na ciebie.

Taki właśnie los spotyka Laurence'a i jego brata. Życie z matką alkoholiczką w brzydkim, brudnym mieszkaniu jest trudne. Ale życie bez niej okazuje się jeszcze gorsze. Chłopak nie wie, co przyniesie mu kolejny dzień. Nie wie, kiedy jego matka wróci i czy w ogóle ma zamiar wrócić. Czy piętnastolatek jest w stanie przejąć na siebie obowiązki dorosłego, godząc ze sobą opiekę nad bratem, szkołę i najazdy wścibskiej sąsiadki?

"Tajemnica jest jak walizka, którą trzeba stale ze sobą taszczyć. Codziennie wrzuca się do niej kolejne kłamstwo, a ona robi się coraz cięższa i coraz trudniej dźwigać ją samemu."

Nie wiem, czego się po tej książce spodziewałam. Chyba mądrej, wartościowej powieści dla młodzieży, przy której uda mi się zarówno wzruszyć jak i pośmiać. Naczytałam się trochę pozytywnych recenzji 15 dni bez głowy a z każdą kolejną moje przekonanie o tym, że to będzie coś naprawdę rewelacyjnego, niebezpiecznie wzrastało. A trzeba było się nie nakręcać! Trzeba było powiedzieć sobie już na starcie - nie szykuj się na żaden geniusz! Moja intuicja po raz kolejny zaprowadziła mnie na manowce, łudząc wizją lektury będącej spełnieniem marzeń, snów i oczekiwań. A co dostałam?

Przeciętniaczka, przy którym nie poruszył się nawet skrawek mojej sceptycznej, zmarkotniałej duszy. Przetrawiłam te ileś tam stron - bez emocji. Kącik ust nie drgnął. Głowa nie eksplodowała. Nie włączył mi się nawet tryb narzekania, nic, kompletne nic. Spokój, cisza i beznamiętne przewracanie kolejnych kartek. Może jestem po prostu człowiekiem niewrażliwym? Może wina nie tkwi po tej całkiem, całkiem ciekawej pozycji, napisanej całkiem nieźle, z całkiem dobrą historią?  A może to moje wygórowane oczekiwania sprawiły, że skazałam ją na wieczne potępienie i wygnanie do najciemniejszych zakamarków pamięci? A może po prostu jestem starym zgredem, któremu młodzieżówki zaczynają się nudzić?

Tyle pytań, tyle pytań! I na żadne nie uda mi się odpowiedzieć, co za szkoda... Co ze mnie za recenzent, jeśli własnych myśli (w sumie nie aż tak skomplikowanych, a raczej bardzo poukładanych i schludnie ułożonych na odpowiednich półeczkach) nie mogę przelać na posta? (Kurczę, kolejne pytanie! Pora z nimi skończyć, bo zaraz znaków zapytania będzie tu więcej, niż kropek!) Wiecie, nie mam nic do tej książki. W sumie, patrząc na to racjonalnie, nawet mi się podobała. Jednak doszłam ostatnio do takich dziwnych wniosków: czasem wolę przeczytać książkę, która okaże się totalną klapą, ale wzbudzi we mnie jakieś emocje, niż sięgnąć po coś niby dobrego. Bo porażki przynajmniej się wspomina. Rozmawia się o nich. Ciągle gdzieś tam powracają.

Jak zwykle odbiegam od tematu, ale dostałam dziwnego słowotoku, a kto ma go przyjąć na klatę, jeśli nie Wy, drodzy, kochani, wytrwali czytelnicy (dziwne, że nigdy nie skarżycie się na moje gadulstwo. Przecież bywa takie nieznośne! Więcej mówię o sobie, niż o książce! Profesjonalizm jak się patrzy). Autor 15 dni bez głowy podejmuje zdecydowanie ciekawą tematykę alkoholizmu w rodzinie, a także miłości do matki, którą w zasadzie trudno kochać, bo wiecznie zawodzi. Powieść ta przeplata ze sobą (chyba mogę pokusić się o takie stwierdzenie) komedię i dramat, lekką powiastkę dla młodzieży z trudną problematyką, z pojęciami takimi jak odpowiedzialność czy wytrwałość.

Bohaterowie też są interesującym elementem fabuły. Laurence nie zgrywa bohatera, często sytuacja wymyka mu się spod kontroli, często nie daje sobie rady, ma ochotę się poddać, uciec, zniszczyć coś - jego postaci trudno choć trochę nie polubić. Nieco wariacki piętnastolatek z równie jak on pokręconą rodziną, którego wiecznie spotykają jakieś dziwactwa. Jego brat zresztą też zasługuje na uwagę - nie każdy dzieciak gotów jest w razie konieczności odgryźć komuś kawałek spodni... Nie myślcie sobie, że nie ma tu wątku romantycznego, bo jest. Nieco na uboczu i raczej średnio rozwinięty, ale jest. Muszę przyznać, że kryjąca się za nim dziewczyna to moja ulubiona bohaterka, żywa, ciekawa i sympatyczna. Pozwólcie, że o matce się nie zająknę nawet, bo nie ma o czym mówić.

Akcja biegnie raczej szybko, czasem wręcz wariackim tempem i to też jest zdecydowanie plus. Owszem, historia nieszczególnie mnie wciągnęła, choć pod koniec nie chciałam już odkładać lektury i przeczytałam na jednym wdechu do ostatniej linijki. Niektóre zwroty akcji nawet zdołały mnie zaskoczyć, mam ochotę powiedzieć jakie dokładnie, ale to chyba nie spotkałoby się z Waszym entuzjazmem, więc tego nie zrobię.

Ale musi być przecież coś nie tak, skoro tak się na początku wyżywałam! No i było. Styl autora. Przeciętny, zwyczajny, prosty, nieco nudny. Gdy zobaczyłam na okładce zdanie, że Cousins w jednym zdaniu potrafi wzruszyć i wzbudzić śmiech, sama miałam ochotę śmiechem wybuchnąć. Rozumiem, że to lektura raczej dla młodszych nastolatków, więc styl musi być pod nich dopasowany, ale mimo to czegoś, tego niezidentyfikowanego "czegoś", w sposobie pisania autora mi zabrakło. Ale to już jest sprawa gustu, a jak każdy wie, o gustach się nie dyskutuje.

"15 dni bez głowy" Dave Cousins, Wyd. YA!, str. 290

PS. Ogłoszenia parafialne. W dniach od 20.01 do 13.02 autorka niniejszego bloga będzie zajęta nauką do tego stopnia, że prawdopodobnie niemal całkowicie wycofa się z blogosfery. Wybaczcie i nie płaczcie za mną zbyt gorzko! Wrócę do Was po tej feralnej sobocie, kiedy mój mózg zdąży już całkiem wyparować i zdam Wam relację, w jak wielkim stopniu zawaliłam ten głupi OLiJP, okay? Mam nadzieję, że Stasia zdecyduje się czasem coś tu opublikować w moim zastępie, a jeśli nie, to urwę jej głowę i dopiero wtedy będzie 15 dni bez głowy. 

5 komentarzy:

  1. Cóż, mam mieszane uczucia co do tej książki po Twojej recenzji. Z jednej strony przedstawiłaś ją jako przeciętną książkę nie mającej w sobie nic, co mogłoby nas zaciekawić. Jednakże z drugiej strony lektura podejmuje ważne tematy, często występujące, kto wie, nawet w naszych okolicach. Będę musiała jeszcze się pozastanawiać, czy faktycznie ją przeczytać.

    Pozdrawiam,
    http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że warto spróbować. ^.^ Tym bardziej, że to lektura, którą naprawdę szybko się czyta - w razie czego nie stracisz na nią zbyt wiele czasu!

      Usuń
  2. Kurcze, chętnie poznam tę historię, muszę tylko zdobyć tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja przyjaciółka dostała tę ksiązkę od swojej cioci ale nie slyszałam ani żeby zbytnio ją rozczarowała, ani żeby zachwyciła. Chyba odebrała ją tak jak ty, także i ja sobie te 15 dni bez głowy daruję, szkoda czasu na takie przeciętniaki, zwłaszcza że styl autora taki nie za bardzo, a na to zawsze zwracam szczególną uwagę jak pewnie wiesz ;)
    powodzenia, ucz sie ucz do tego olipj, mam przeczucie że pójdzie ci o wiele lepiej niż myślisz ;)
    a wygląd bloga jest w porządku, nagłówek bardzo ładny, gratuluję skoro sama go zrobiłaś :D
    pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli po przeczytaniu posta napiszesz kilka słów, drogi czytelniku. Każdy komentarz wywołuje mój uśmiech, więc pisz bez obaw! ^^ Chętnie wejdę też na Wasze blogi, więc śmiało zostawiajcie linki (oczywiście byłoby świetnie, gdyby link ten znajdował się dopiero pod sensownym komentarzem. I nie zapraszajcie mnie ciągle do nowych recenzji na swoim blogu!).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...