Witajcie w Akademii Weltona!
W szkole o surowym rygorze. W szkole bezlitosnej. W szkole, w której liczą się tylko cztery zasady: Tradycja, Honor, Dyscyplina i Doskonałość. W szkole, w której chłopcy przygotowują się do życia dorosłego. Uczą się, wkuwają nowe informacje, słuchają nauczycieli, przestrzegają zasad...
I nagle pojawia się ktoś inny. Ktoś, kto sprzeciwia się świętym zasadom akademii. Ktoś, kto ma odmienne spojrzenie na świat. Ktoś, kto nie boi się wprowadzić czegoś nowego. Ktoś, kogo uczniowie pokochają.
Poznajcie pana Keatinga, nauczyciela angielskiego, oraz "Stowarzyszenie umarłych poetów".
Charlie, Knox, Todd, Neil, Meeks, Pitts, Cameron - chłopcy, którzy mają to "szczęście" uczyć się w Akademii Weltona. Co ich połączyło? Nie wiem, ale to mało istotne. Ważne jest to, że to oni właśnie kontynuują spotkania "Stowarzyszenia umarłych poetów". Co to właściwie jest? Ach! Tego nie powiem, ale to także mało istotne.
Więc co w tej książce jest istotne? To, że nie zawsze powinniśmy robić wszystko, co inni uważają za słuszne. Nie powinniśmy podlegać wpływom innych osób. Mamy własny rozum, własne zainteresowania, własne zdanie. Nie powinniśmy o tym zapominać. Powinniśmy dążyć do spełniania własnych marzeń kierując się własnym sumieniem.
Teraz pewnie myślicie - co ona plecie?! A nic, chciałam Wam tylko przybliżyć tematykę utworu i jego wartości, jakbyśmy to powiedzieli na języku polskim. Przechodząc do mojego własnego zdania...
Początek bynajmniej mnie nie zachwycił. Banalny, niezachęcający... Do tego myliły mi się postacie, czego w powieściach baaaardzo nie lubię. Ale pamiętajcie - pod żadnym pozorem nie oceniajcie książki po jej początku. Bo dalej może być lepiej. I tutaj tak właśnie było.
Mocno przywiązałam się do postaci. Pokochałam Todda, Neila i Knoxa, pana Keatinga i "szwajcarskiego" łacinnika. Znienawidziłam Nolana, Cheta i pana Perry'ego. Czekałam na każde spotkanie w grocie, śledziłam losy "wielkiej miłości" Knoxa i Chris. Z rozbawieniem czytałam o nieco odmiennych lekcjach angielskiego, z przykrością czytałam o...
Właśnie. Pod koniec po prostu wzruszyłam się do łez! Co zdarza mi się naprawdę rzadko. Historia tak mnie zaciekawiła, tak... oszołomiła, zaczarowała... Chociaż nie, bez przesady ^^ Słowem - podobało mi się. Bardzo. Teraz muszę się zabrać za film, na którego podstawię Kleinbaum napisała tę książkę. Tak na marginesie pierwszy raz spotykam się z powieścią, która powstała na podstawie scenariusza filmowego! Muuuuszę obejrzeć ^^
No, to chyba koniec tej... powiedzmy recenzji. To są raczej luźne rozmyślania, ale co tam.
I nagle pojawia się ktoś inny. Ktoś, kto sprzeciwia się świętym zasadom akademii. Ktoś, kto ma odmienne spojrzenie na świat. Ktoś, kto nie boi się wprowadzić czegoś nowego. Ktoś, kogo uczniowie pokochają.
Poznajcie pana Keatinga, nauczyciela angielskiego, oraz "Stowarzyszenie umarłych poetów".
„Jeśli z przekonaniem i uporem dąży się ku swoim marzeniom, osiągnie się zwycięstwo, które w zwykłym dniu nie jest osiągalne”
Charlie, Knox, Todd, Neil, Meeks, Pitts, Cameron - chłopcy, którzy mają to "szczęście" uczyć się w Akademii Weltona. Co ich połączyło? Nie wiem, ale to mało istotne. Ważne jest to, że to oni właśnie kontynuują spotkania "Stowarzyszenia umarłych poetów". Co to właściwie jest? Ach! Tego nie powiem, ale to także mało istotne.
Więc co w tej książce jest istotne? To, że nie zawsze powinniśmy robić wszystko, co inni uważają za słuszne. Nie powinniśmy podlegać wpływom innych osób. Mamy własny rozum, własne zainteresowania, własne zdanie. Nie powinniśmy o tym zapominać. Powinniśmy dążyć do spełniania własnych marzeń kierując się własnym sumieniem.
Teraz pewnie myślicie - co ona plecie?! A nic, chciałam Wam tylko przybliżyć tematykę utworu i jego wartości, jakbyśmy to powiedzieli na języku polskim. Przechodząc do mojego własnego zdania...
„Kiedy czytacie książkę, nie bierzcie pod uwagę tylko tego, co mówi autor, weźcie pod uwagę również to, co myślicie wy. Musicie starać się odnaleźć własny głos, chłopcy.”
Początek bynajmniej mnie nie zachwycił. Banalny, niezachęcający... Do tego myliły mi się postacie, czego w powieściach baaaardzo nie lubię. Ale pamiętajcie - pod żadnym pozorem nie oceniajcie książki po jej początku. Bo dalej może być lepiej. I tutaj tak właśnie było.
Mocno przywiązałam się do postaci. Pokochałam Todda, Neila i Knoxa, pana Keatinga i "szwajcarskiego" łacinnika. Znienawidziłam Nolana, Cheta i pana Perry'ego. Czekałam na każde spotkanie w grocie, śledziłam losy "wielkiej miłości" Knoxa i Chris. Z rozbawieniem czytałam o nieco odmiennych lekcjach angielskiego, z przykrością czytałam o...
Właśnie. Pod koniec po prostu wzruszyłam się do łez! Co zdarza mi się naprawdę rzadko. Historia tak mnie zaciekawiła, tak... oszołomiła, zaczarowała... Chociaż nie, bez przesady ^^ Słowem - podobało mi się. Bardzo. Teraz muszę się zabrać za film, na którego podstawię Kleinbaum napisała tę książkę. Tak na marginesie pierwszy raz spotykam się z powieścią, która powstała na podstawie scenariusza filmowego! Muuuuszę obejrzeć ^^
No, to chyba koniec tej... powiedzmy recenzji. To są raczej luźne rozmyślania, ale co tam.
"Stowarzyszenie umarłych poetów" N. H. Kleinbaum, Wyd. Salamandra
Nie wiem co mam myśleć o tej książce, czy ją czytać, czy nie. Mam przysłowiowy mętlik w głowie. Napisałaś bardzo „intrygującą” recenzję, zachęca do samego wzięcia „Stowarzyszenia umarłych poetów” do rąk, do przerzucenia kartek.
OdpowiedzUsuńChcę zajrzeć do środka tej książki! Chcę wzruszyć się do łez! :)
PS. Zapraszam do udziału w konkursie u mnie na blogu. :) Byłoby mi bardzo miło. Spróbuj, pytanie nie jest trudne, proszę tylko o polecenie mi jakiejś wartej uwagi książki, a zwycięzca zostanie wyłoniony poprzez losowanie. :)
Zajrzę do Ciebie niedługo ^^
UsuńKsiążki nie czytałam, ale film zrobił na mnie ogromne wrażenie.
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo chcę przeczytać tę książkę.
OdpowiedzUsuńNa jednej z lekcji polskiego, moja nauczycielka włączyła nam początek filmu "Stowarzyszenie umarłych poetów". Zaciekawił mnie ten film i postanowiłam, że przeczytam również książkę. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się to zrobić. :)
Ja mam to samo zdanie o tej książce co Ty- a szczególnie podobało mi się pokazanie miłości do nauczyciela. Po przeczytaniu kołatało mi w głowie jedno pytanie: czy umiałabym zachować się tak jak Tood? Czy miałabym odwagę okazać tak wielki szacunek dla swojego nauczyciela? Nie wiem... ale mam nadzieję, że tak.
OdpowiedzUsuńAch! Todd był moim ulubionym bohaterem. No i Neil, ale no wiesz...
UsuńWiem, wiem... :)
Usuń"Stowarzyszenie umarłych poetów" to piękna opowieść, którą dalej mam w sercu. :)
OdpowiedzUsuńTo książka powstała na podstawie filmu? Myślałem, że było na odwrót, to rzeczywiście ciekawe... Tytuł ciągle gdzieś się przewija, może więc kiedyś po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńCzytaliśmy fragment na języku polskim i bardzo mi się podobał. Mam nadzieję, że już w najbliższym czasie, będę miała okazję ja przeczytać, w dodatku po takiej recenzji... ;))
OdpowiedzUsuńhm.. w sumie strasznie, strasznie, strasznie intryguje mnie tytuł. W tym roku jest to jako lektura obowiązkowa na konkursie rejonowym z polskiego, ale że polonistka mnie nie dopuściła, to chyba przeczytam sobie ją tak "prywatnie" jak znajdę czas :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Oglądałam film i strasznie mi się spodobał-poryczałam się strasznie i nie mogłam przestać. Jest piękny, dobrze zrobiony, świetna opowieść. Książki jeszcze nie miałam przyjemności przeczytać, ale mam nadzieję, że uda mi się ją gdzieś znaleźć:-)
OdpowiedzUsuńHmm książka na podstawie filmu? To wywołuje we mnie jakąś niepewność... Nie wiem czy czytać. Może lepiej obejrzę? Sama nie wiem.
OdpowiedzUsuńCzytałam jakieś urywki, może kiedyś sie za nią wezmę i przeczytam całą?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie miałam nigdy tej książki w ręku, natomiast na lekcji angielskiego widziałam film. Szczerze mówiąc, spodobał mi się średnio. O powieści nie mogę się wypowiedzieć.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam jako lekturę, ale sam tytuł mnie zaciekawił... Film jest-moim zdaniem-średni. Tak samo jak książka-stylem nie powala, ale wydarzeniami, akcja owszem. Mimo wszystko wolę polski film o podobnej tematyce "Ostatni dzwonek". Też zbuntowani uczniowie, tworzą własny teatr, zdobywaja uznanie-co z tego, skoro wszystko zieje się w ciasnej, komunistycznej szkole, ograniczjaącej ich i doprowadzajacej do trudnych decyzji... Jest lepszy, moze dlatego, ze ja bardziej "czuję" walkę z systemem niż walkę o idee.
OdpowiedzUsuńHej