Drugi tom Czasu Żniw, nie musiał zbyt długo na mnie czekać. Zakon mimów mnie kusił. Kusił tą cudną, czerwoną okładką, kusił poznaniem dalszych losów Paige, Syndykatu i Refaitów. Świat jasnowidzów, Zaświatów i Sajonu, który tak zauroczył mnie w części pierwszej, teraz znowu zapraszał mnie do poznania dalszych jego tajemnic. Jak mogłam odmówić?
(Kolejny akapit zawiera spojlery z poprzedniej części, więc jeśli nie czytaliście Czasu Żniw, omińcie go. Serdecznie zapraszam także do mojej recenzji pierwszego tomu serii - klik!)
Ucieczka z Szeolu I kończy się śmiercią wielu uciekinierów. Ci, którym udało się przeżyć, ukrywają się na ulicach Londynu. Wśród nich jest oczywiście także Paige Mahoney - od tej pory najbardziej poszukiwana osoba w całym SajLo. Refaici służący rodzinie Sargas nie spoczną, dopóki nie rozprawią się z tą, która doprowadziła do upadku kolonii karnej w Oxfordzie i która może wyjawić ich największy sekret - ich istnienie. Nasza Blada Śniąca musi się ukrywać, równocześnie starając się zjednoczyć Syndykat i odkryć, jakie brudne sekrety kryją jego członkowie. Chce także powiedzieć innym jasnowidzach o Refaitach, ale czy ktoś uwierzy jej w taką bajeczkę? Poza tym co dzieje się z Naczelnikiem? I czy Paige wróci do Siedmiu Pieczęci?
Kiedy czytałam Czas Żniw, nie dało się mnie oderwać od lektury. Po prostu wpadłam. Żadna książka dawno mnie tak nie wciągnęła, nie z a h i p n o t y z o w a ł a, oczarowała i zaangażowała. Samantha Shannon stworzyła wielowymiarowy, barwny świat, w którym jasnowidze to nie tylko osoby przewidujące przyszłość, i gdzie duchy można znaleźć także poza książkami dla dzieci. I tak jak po skończeniu pierwszej części sagi o Sajonie i Zaświatach wiele wątków pozostało dla mnie nie do końca jeszcze jasnych i zrozumiałych, tak po lekturze Zakonu Mimów wszystko ułożyło mi się w logiczną, przejrzystą całość. Na czym polegają umiejętności spoiwa, mówców czy psychografów? Jakie prawa rządzą Syndykatem? Co dzieje się wewnątrz Sajonu? Skąd wzięli się Refaici? W końcu poznałam odpowiedzi!
Prawdopodobnie powinnam od razu zdecydować, która część podobała mi się b a r d z i e j i czy autorce udało się utrzymać wysoki poziom pierwszego tomu. Problem w tym, że nie wiem. Zarówno Czas Żniw jak i Zakon Mimów mogą się pochwalić czymś innym. W przypadku części pierwszej był to na pewno pomysł, wartka akcja, postać Naczelnika i rewelacyjne przedstawienie relacji jasnowidze-Refaici, a więc codzienność Szeolu I. Czym za to próbował mnie zauroczyć tom drugi?
Tym razem akcja rozgrywa się w Londynie. Autorka wciąga nas głębiej w rzeczywistość Syndykatu, funkcjonowania Sajonu - tłumaczy, jak ten świat jasnowidzów wygląda i jakie ciemne tajemnice skrywa. Podobało mi się to. Czas Żniw czarował przygodą. Zakon Mimów - politycznymi intrygami, zagadkami, szczegółami z życia jasnowidzów. Akcja może nieco zwalnia (choć w dalszym ciągu nie daje czytelnikowi się nudzić, o nie!), ale za to fabuła bardziej się komplikuje, wije i robi zakręty, wciągając nas, każąc za sobą gonić i z niecierpliwością czekać na uzyskanie odpowiedzi na wszystkie pytania, które w książce padają, a trochę ich jest.
Niestety w drugim tomie zaczęła mnie denerwować postać Paige. To typowa bohaterka idealna, obrończyni uciśnionych i podupadających na duchu, wielka wybawicielka, obdarzona aż w nadmiarze takimi cechami jak odwaga, poświęcenie, mądrość i spryt. Dodajmy do tego, że nasza Blada Śniąca jest niezwykle zwinna i wysportowana, ma ogromną moc (jest w końcu śniącym wędrowcem, który należy do najwyższej kategorii jasnowidzenia!) i choć bez przerwy obrywa (n a p r a w d ę - ciągle ktoś ją próbuje zabić!), szybko się regeneruje, by stoczyć kolejną walkę. Czy ma jakieś wady? Do tej pory żadnych nie zauważyłam. Logiczne jest więc chyba, że raczej za Paige nie przepadam. To takie typowe połączenie Mary Sue i Herosa (Polu, tutaj ukłon w Twoją stronę). Pozostali bohaterowie też raczej nie powalają charakterem. No, może poza Jaxonem, który choć jest ponadprzeciętnie złośliwym typem, od razu zwraca na siebie uwagę. Ideał jest jednak tylko jeden - Paige pobija konkurencję, nikt nie może się z nią równać! Grrr....
Chyba już to pisałam, ale napiszę raz jeszcze, niech te słowa wybrzmią, wybiją się, niech dotrą do uszu Was wszystkich - dawno żadna książka tak mnie nie wciągnęła! Połykałam kolejne strony spragniona przygody, intryg, czekając niecierpliwie na pewnego księcia (jeśli czytaliście pierwszy tom, to wiecie, o kogo chodzi), chcą wiedzieć, co będzie dalej. Autorka dosłownie hipnotyzuje swoją wizją świata, przygniata szczegółami i pomysłami. I choć Zakon Mimów wydaje się przez to nieco chaotyczny, to w tym chaosie jest metoda i to dość skuteczna, skoro od powieści nie idzie się oderwać.
Ja chcę więcej! Chcę kolejny tom! Chcę dowiedzieć się, co było dalej! Niejasna końcówka wbiła mnie w fotel, widocznie autorka zdecydowała się zabawić kosztem swych czytelników. Ciekawość mnie zżera od środka, jak przy mało której książce. Chyba po prostu uzależniłam się od tej powieści, od tej serii, od świata jasnowidzów i Międzyświatów. Niech Samantha Shannon pisze dalej, niech czaruje! W dalszym ciągu nie potrafię Wa powiedzieć, która część serii jest lepsza. Obydwie trzymają poziom, zachwycają oryginalnością (no dooobra, jest tu trochę schematów, ale co z tego...), pomysłem, szczegółami, wartką akcją. Nic, tylko się zachwycać. Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, musicie k o n i e c z n i e przeczytać Czas Żniw. Koniecznie!
(Kolejny akapit zawiera spojlery z poprzedniej części, więc jeśli nie czytaliście Czasu Żniw, omińcie go. Serdecznie zapraszam także do mojej recenzji pierwszego tomu serii - klik!)
Ucieczka z Szeolu I kończy się śmiercią wielu uciekinierów. Ci, którym udało się przeżyć, ukrywają się na ulicach Londynu. Wśród nich jest oczywiście także Paige Mahoney - od tej pory najbardziej poszukiwana osoba w całym SajLo. Refaici służący rodzinie Sargas nie spoczną, dopóki nie rozprawią się z tą, która doprowadziła do upadku kolonii karnej w Oxfordzie i która może wyjawić ich największy sekret - ich istnienie. Nasza Blada Śniąca musi się ukrywać, równocześnie starając się zjednoczyć Syndykat i odkryć, jakie brudne sekrety kryją jego członkowie. Chce także powiedzieć innym jasnowidzach o Refaitach, ale czy ktoś uwierzy jej w taką bajeczkę? Poza tym co dzieje się z Naczelnikiem? I czy Paige wróci do Siedmiu Pieczęci?
"Pieniądze. Czarna obsesja ludzkiej rasy."
Kiedy czytałam Czas Żniw, nie dało się mnie oderwać od lektury. Po prostu wpadłam. Żadna książka dawno mnie tak nie wciągnęła, nie z a h i p n o t y z o w a ł a, oczarowała i zaangażowała. Samantha Shannon stworzyła wielowymiarowy, barwny świat, w którym jasnowidze to nie tylko osoby przewidujące przyszłość, i gdzie duchy można znaleźć także poza książkami dla dzieci. I tak jak po skończeniu pierwszej części sagi o Sajonie i Zaświatach wiele wątków pozostało dla mnie nie do końca jeszcze jasnych i zrozumiałych, tak po lekturze Zakonu Mimów wszystko ułożyło mi się w logiczną, przejrzystą całość. Na czym polegają umiejętności spoiwa, mówców czy psychografów? Jakie prawa rządzą Syndykatem? Co dzieje się wewnątrz Sajonu? Skąd wzięli się Refaici? W końcu poznałam odpowiedzi!
Prawdopodobnie powinnam od razu zdecydować, która część podobała mi się b a r d z i e j i czy autorce udało się utrzymać wysoki poziom pierwszego tomu. Problem w tym, że nie wiem. Zarówno Czas Żniw jak i Zakon Mimów mogą się pochwalić czymś innym. W przypadku części pierwszej był to na pewno pomysł, wartka akcja, postać Naczelnika i rewelacyjne przedstawienie relacji jasnowidze-Refaici, a więc codzienność Szeolu I. Czym za to próbował mnie zauroczyć tom drugi?
Tym razem akcja rozgrywa się w Londynie. Autorka wciąga nas głębiej w rzeczywistość Syndykatu, funkcjonowania Sajonu - tłumaczy, jak ten świat jasnowidzów wygląda i jakie ciemne tajemnice skrywa. Podobało mi się to. Czas Żniw czarował przygodą. Zakon Mimów - politycznymi intrygami, zagadkami, szczegółami z życia jasnowidzów. Akcja może nieco zwalnia (choć w dalszym ciągu nie daje czytelnikowi się nudzić, o nie!), ale za to fabuła bardziej się komplikuje, wije i robi zakręty, wciągając nas, każąc za sobą gonić i z niecierpliwością czekać na uzyskanie odpowiedzi na wszystkie pytania, które w książce padają, a trochę ich jest.
Niestety w drugim tomie zaczęła mnie denerwować postać Paige. To typowa bohaterka idealna, obrończyni uciśnionych i podupadających na duchu, wielka wybawicielka, obdarzona aż w nadmiarze takimi cechami jak odwaga, poświęcenie, mądrość i spryt. Dodajmy do tego, że nasza Blada Śniąca jest niezwykle zwinna i wysportowana, ma ogromną moc (jest w końcu śniącym wędrowcem, który należy do najwyższej kategorii jasnowidzenia!) i choć bez przerwy obrywa (n a p r a w d ę - ciągle ktoś ją próbuje zabić!), szybko się regeneruje, by stoczyć kolejną walkę. Czy ma jakieś wady? Do tej pory żadnych nie zauważyłam. Logiczne jest więc chyba, że raczej za Paige nie przepadam. To takie typowe połączenie Mary Sue i Herosa (Polu, tutaj ukłon w Twoją stronę). Pozostali bohaterowie też raczej nie powalają charakterem. No, może poza Jaxonem, który choć jest ponadprzeciętnie złośliwym typem, od razu zwraca na siebie uwagę. Ideał jest jednak tylko jeden - Paige pobija konkurencję, nikt nie może się z nią równać! Grrr....
Chyba już to pisałam, ale napiszę raz jeszcze, niech te słowa wybrzmią, wybiją się, niech dotrą do uszu Was wszystkich - dawno żadna książka tak mnie nie wciągnęła! Połykałam kolejne strony spragniona przygody, intryg, czekając niecierpliwie na pewnego księcia (jeśli czytaliście pierwszy tom, to wiecie, o kogo chodzi), chcą wiedzieć, co będzie dalej. Autorka dosłownie hipnotyzuje swoją wizją świata, przygniata szczegółami i pomysłami. I choć Zakon Mimów wydaje się przez to nieco chaotyczny, to w tym chaosie jest metoda i to dość skuteczna, skoro od powieści nie idzie się oderwać.
Ja chcę więcej! Chcę kolejny tom! Chcę dowiedzieć się, co było dalej! Niejasna końcówka wbiła mnie w fotel, widocznie autorka zdecydowała się zabawić kosztem swych czytelników. Ciekawość mnie zżera od środka, jak przy mało której książce. Chyba po prostu uzależniłam się od tej powieści, od tej serii, od świata jasnowidzów i Międzyświatów. Niech Samantha Shannon pisze dalej, niech czaruje! W dalszym ciągu nie potrafię Wa powiedzieć, która część serii jest lepsza. Obydwie trzymają poziom, zachwycają oryginalnością (no dooobra, jest tu trochę schematów, ale co z tego...), pomysłem, szczegółami, wartką akcją. Nic, tylko się zachwycać. Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, musicie k o n i e c z n i e przeczytać Czas Żniw. Koniecznie!
"Zakon mimów" Samantha Shannon, Wyd. SQN, str. 530
O ile "Czas żniw" był dobry, to "Zakon mimów" okazał się rewelacyjny :D Pełen szczegółów świat i... i... Aż zapomniałam, że bohaterka faktycznie nieco marysuistyczna oraz że nie przepadam za młodzieżówkami ;P Nie mogę się doczekać kolejnego tomu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Między sklejonymi kartkami
Kilka dni temu przeczytałam ,,Czas żniw" i bardzo polubiłam tę historię. :) Muszę szybko zabrać się za drugi tom. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
GeekBooks
Czytałam ,,Czas żniw" i pamiętam, że zauroczył mnie ten świat- niesamowicie szczegółowy, przemyślany, skomplikowany, pomysłowy. Wymaga czasu, żeby się w niego wgryźć, ale zachwyca swoją misternością i ogromem świetnych pomysłów. Jeszcze w dodatku to debiut... Książkę chciałabym sobie odświeżyć, bo nie pamiętam wielu rzeczy.
OdpowiedzUsuńHa, ha, pięknie dziękuję:D Tacy bohaterowie naprawdę są irytujący, po prostu bez skazy...
Najbardziej chyba właśnie lubię takie recenzje przepełnione zachwytami i emocjami, świetnie się czyta:)
Pozdrawiam ciepło!
P.