Już w romantyzmie poeci zdawali sobie sprawę z tego, że miłość idealna, miłość romantyczna - to miłość nieszczęśliwa i skazana na porażkę. To wzdychanie do ukochanej. Myślenie o niej w każdej godzinie i w każdej minucie. Pisanie dla niej wierszy. To miłość niespełniona. Niemożliwa. To nieustanne "może kiedyś", które prawdopodobnie nigdy nie zamieni się w "właśnie teraz"...
Sydney poznała go, siedząc na balkonie. Codziennie o 20:00 on grał na gitarze na innym balkonie oddalony od niej może o sto metrów. I ona zaczęła śpiewać do jego utworów. A on to zauważył. I tak zaczęła się historia. Sydney ma chłopaka, najlepszą przyjaciółkę i w miarę dobrą pracę. Ridge jest członkiem kapeli, mieszka z bratem, najlepszym kumplem i pewną zołzą, ma dziewczynę i nie narzeka. Co połączy tę dwójkę? Oczywiście - muzyka. I garść problemów.
Na wstępie musimy coś ustalić - to jest recenzja książki Maybe someday, ALE wyłączając dwa ostatnie rozdziały, które były całkiem niepotrzebne, zepsuły magię i to, co w tej książce najlepsze, więc udamy, że tych nieszczęsnych rozdziałów nie było i wszyscy będą szczęśliwsi, zgoda? Skoro mamy to za sobą, możemy zaczynać.
Chciałabym powiedzieć, że nie spodziewałam się zbyt wiele po powieści Collen Hoover. Że liczyłam na lekką powieść dla młodzieży. Ale to nieprawda. Po przeczytaniu w ostatnim czasie kilku masakrycznych młodzieżówek straciłam wiarę w ten gatunku - Maybe Someday miało ją przywrócić. Miało mnie zaskoczyć, rozkochać w sobie, wciągnąć i wywołać szereg emocji. Miało wykrzesać ze mnie entuzjazm, wielkie WOW! Miało być idealne, perfekcyjne, genialne i wyjątkowe. Widzicie więc, że poprzeczka niemal sięgała nieba. Po przeczytaniu z zaskoczeniem stwierdzam, że choć powieść lekko się o tę poprzeczkę otarła, udało się. Wygrała. A ja jestem zachwycona! Naprawdę nie wierzę, że to mówię, ale UWIELBIAM Maybe Someday! Uwielbiam tę historię! Bohaterów! Przebieg akcji! Pomysł! A nawet wszechobecną muzykę!
Sydney w sumie niczym szczególnym się nie wyróżnia, powiedziałabym wręcz, że jest banalna i średnio wykreowana. Ale polubiłam ją z prostej przyczyny - ta dziewczyna ma kręgosłup moralny, co niestety zdarza się w książkach coraz rzadziej (a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie). Kurczę, ja potrafiłam ją zrozumieć! Wczuć się w jej sytuację. Współczułam jej, cieszyłam się wraz z nią i wzdychałam do Ridge'a (no co?)... On za to w przeciwieństwie do swojej nowej znajomej jest uroczy - istny rycerz na białym koniu, z drobną usterką (nawet nie myślcie, że powiem, o co chodzi), ale nie szkodzi. Gitarzysta, wierny, zabawny - czego chcieć więcej? Na uwagę zasługują też Warren, Bridgette i Maggie. Każdego z nich da się lubić.
Jak już mówiłam, naszych bohaterów połączyła muzyka. I w tym właśnie tkwi wyjątkowość tej książki. Otóż wyobraźcie sobie, że Sydney i Ridge piszą wspólnie piosenki. Ich teksty (zarówno oryginalne jak i przetłumaczone na polski, co jest niezwykle pomocne dla takiego językowego antytalentu jak ja) znajdują się w książce i co więcej, możemy tych utworów posłuchać! Wystarczy zeskanować kod - w moim przypadku to nie zadziałało, więc puściłam sobie playlistę na Youtube. To naprawdę, naprawdę dodaje tej w powieści specyficznego klimaciku, a piosenki, choć kompletnie nie w moim guście i raczej banalne, idealnie wpasowują się w historię. Wiecie, jakie to magiczne uczucie, kiedy możecie usłyszeć, co stworzyli i czego słuchali główni bohaterowie? Gratuluję autorce pomysłowości i stworzenia swoistego tła muzycznego dla jej historii.
Sydney i Ridge znajdują się w dość... dziwnej, trudnej sytuacji, ale dają sobie radę. Zaskoczyło mnie, jaką wagę Colleen Hoover przyłożyła do wartości takich jak wierność, rozsądek czy uczciwość. Nasi bohaterowie starają się postępować słusznie, szukają najlepszych, choć może trudnych rozwiązań, trzymają na wodzy uczucia i kierują się myślą o swoich bliskich, o przyszłości. Nie mogłam ich za to nie polubić.
Książkę czyta się błyskawicznie. Raz, dwa, trzy i koniec, kropka, ostatnie zdanie, ostatnie uśmiechy i westchnięcia. Choć spodziewałam się podobnego rozwiązania akcji i tak zakończenie mnie zauroczyło (wykluczam oczywiście dwa ostatnie rozdziały, które zepsuły czar i klimat tej powieści. Nie było ich tam, jasne?). No dobra, czasem rozmowy bohaterów robią się za bardzo melodramatyczne. I powtarza się ciągle ta sama gadka. Ale co z tego? Maybe someday jest niemal idealne takie, jakie jest. Myślę, że już zawsze będą wspominać miło tę powieść. Nie mogę włączyć jej niestety w zacne szeregi moich ulubieńców, zabrakło tej książce tego czegoś, ale zostaną przyjemne odczucia. Prawdopodobnie sięgnę jeszcze po książki autorki (niemożliwe, że miesiąc temu się przed tym wzbraniałam!), może po Hopeless.
Czas na podsumowanie. Bohaterowie, styl pisania, pomysł, szybko płynąca akcja, emocje, muzyka, ważne wartości takie jak szczerość, oddanie i rozsądek, a także możliwość wczucia się w sytuację Sydney i Ridge'a - na plus. Na minus beznadziejne dwa ostatnie rozdziały i dość częsta melodramatyczność. Jednak powiem Wam coś - to nieważne. Maybe someday to po prostu powieść warta przeczytania, powieść z klimatem.
Sydney poznała go, siedząc na balkonie. Codziennie o 20:00 on grał na gitarze na innym balkonie oddalony od niej może o sto metrów. I ona zaczęła śpiewać do jego utworów. A on to zauważył. I tak zaczęła się historia. Sydney ma chłopaka, najlepszą przyjaciółkę i w miarę dobrą pracę. Ridge jest członkiem kapeli, mieszka z bratem, najlepszym kumplem i pewną zołzą, ma dziewczynę i nie narzeka. Co połączy tę dwójkę? Oczywiście - muzyka. I garść problemów.
"Nauczyłem się jednak, że sercu nie można nakazać, kiedy, kogo i jak ma pokochać. Serce robi, co chce. Od nas zależy najwyżej to, czy pozwolimy naszemu życiu i głowie dogonić serce."
Na wstępie musimy coś ustalić - to jest recenzja książki Maybe someday, ALE wyłączając dwa ostatnie rozdziały, które były całkiem niepotrzebne, zepsuły magię i to, co w tej książce najlepsze, więc udamy, że tych nieszczęsnych rozdziałów nie było i wszyscy będą szczęśliwsi, zgoda? Skoro mamy to za sobą, możemy zaczynać.
Chciałabym powiedzieć, że nie spodziewałam się zbyt wiele po powieści Collen Hoover. Że liczyłam na lekką powieść dla młodzieży. Ale to nieprawda. Po przeczytaniu w ostatnim czasie kilku masakrycznych młodzieżówek straciłam wiarę w ten gatunku - Maybe Someday miało ją przywrócić. Miało mnie zaskoczyć, rozkochać w sobie, wciągnąć i wywołać szereg emocji. Miało wykrzesać ze mnie entuzjazm, wielkie WOW! Miało być idealne, perfekcyjne, genialne i wyjątkowe. Widzicie więc, że poprzeczka niemal sięgała nieba. Po przeczytaniu z zaskoczeniem stwierdzam, że choć powieść lekko się o tę poprzeczkę otarła, udało się. Wygrała. A ja jestem zachwycona! Naprawdę nie wierzę, że to mówię, ale UWIELBIAM Maybe Someday! Uwielbiam tę historię! Bohaterów! Przebieg akcji! Pomysł! A nawet wszechobecną muzykę!
Sydney w sumie niczym szczególnym się nie wyróżnia, powiedziałabym wręcz, że jest banalna i średnio wykreowana. Ale polubiłam ją z prostej przyczyny - ta dziewczyna ma kręgosłup moralny, co niestety zdarza się w książkach coraz rzadziej (a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie). Kurczę, ja potrafiłam ją zrozumieć! Wczuć się w jej sytuację. Współczułam jej, cieszyłam się wraz z nią i wzdychałam do Ridge'a (no co?)... On za to w przeciwieństwie do swojej nowej znajomej jest uroczy - istny rycerz na białym koniu, z drobną usterką (nawet nie myślcie, że powiem, o co chodzi), ale nie szkodzi. Gitarzysta, wierny, zabawny - czego chcieć więcej? Na uwagę zasługują też Warren, Bridgette i Maggie. Każdego z nich da się lubić.
"Hej, serce. Słyszysz mnie? Wypowiadam ci wojnę."
Jak już mówiłam, naszych bohaterów połączyła muzyka. I w tym właśnie tkwi wyjątkowość tej książki. Otóż wyobraźcie sobie, że Sydney i Ridge piszą wspólnie piosenki. Ich teksty (zarówno oryginalne jak i przetłumaczone na polski, co jest niezwykle pomocne dla takiego językowego antytalentu jak ja) znajdują się w książce i co więcej, możemy tych utworów posłuchać! Wystarczy zeskanować kod - w moim przypadku to nie zadziałało, więc puściłam sobie playlistę na Youtube. To naprawdę, naprawdę dodaje tej w powieści specyficznego klimaciku, a piosenki, choć kompletnie nie w moim guście i raczej banalne, idealnie wpasowują się w historię. Wiecie, jakie to magiczne uczucie, kiedy możecie usłyszeć, co stworzyli i czego słuchali główni bohaterowie? Gratuluję autorce pomysłowości i stworzenia swoistego tła muzycznego dla jej historii.
Sydney i Ridge znajdują się w dość... dziwnej, trudnej sytuacji, ale dają sobie radę. Zaskoczyło mnie, jaką wagę Colleen Hoover przyłożyła do wartości takich jak wierność, rozsądek czy uczciwość. Nasi bohaterowie starają się postępować słusznie, szukają najlepszych, choć może trudnych rozwiązań, trzymają na wodzy uczucia i kierują się myślą o swoich bliskich, o przyszłości. Nie mogłam ich za to nie polubić.
Książkę czyta się błyskawicznie. Raz, dwa, trzy i koniec, kropka, ostatnie zdanie, ostatnie uśmiechy i westchnięcia. Choć spodziewałam się podobnego rozwiązania akcji i tak zakończenie mnie zauroczyło (wykluczam oczywiście dwa ostatnie rozdziały, które zepsuły czar i klimat tej powieści. Nie było ich tam, jasne?). No dobra, czasem rozmowy bohaterów robią się za bardzo melodramatyczne. I powtarza się ciągle ta sama gadka. Ale co z tego? Maybe someday jest niemal idealne takie, jakie jest. Myślę, że już zawsze będą wspominać miło tę powieść. Nie mogę włączyć jej niestety w zacne szeregi moich ulubieńców, zabrakło tej książce tego czegoś, ale zostaną przyjemne odczucia. Prawdopodobnie sięgnę jeszcze po książki autorki (niemożliwe, że miesiąc temu się przed tym wzbraniałam!), może po Hopeless.
"Czasami potrzebujemy złych dni, żeby spojrzeć z właściwej perspektywy na te dobre."
"Maybe someday" Colleen Hoover, Wyd. Otwarte, str. 380
Może to i klimatyczne... ale ja po prostu jej nie chce ;P Może kiedyś.
OdpowiedzUsuńdrewniany-most.blogspot.com
Jedna z najpiękniejszych historii, z muzyczną oprawą w tle. ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak spodoba Ci się Hopeless. Maybe someday z całą pewnością jest bardziej dojrzałe, ale z drugiej strony Hopeless rozwala na kawałki zakończeniem. I dla mnie dwa ostatnie rozdział były okej ;) Uwielbiam tę autorkę i już się nie mogę doczekać spotkania z nią w Krakowie <3
OdpowiedzUsuńWłaśnie zastanawiam się nad tym "Hopeless", bo słyszałam kilka negatywnych opinii... Ale na pewno po książki autorki jeszcze sięgnę. ^.^
UsuńKsiążki Colleen Hoover już nie raz mnie zachwyciły! "Maybe someday" czytałam niedawno i podobnie jak ty byłam zauroczona! Delikatność tej powieści, którą trudno ostatnio znaleźć w młodzieżówkach całkowicie mnie urzekła, choć masz rację, ostatnie strony były nie potrzebne ;) Fabuła niby prosta, a jednak wyjątkowa, w dodatku piosenki, które tworzą klimat! To wszystko sprawia, że książka jest niesamowita! Niektóre piosenki takie jak "Something" słucham nadal (tak poza tym ostatnio zakochałam się w piosence "Ugly love") :)
OdpowiedzUsuńO tak, jest coś niezwykłego w tej powieści! ^.^ Mnie najbardziej podobały się piosenki "Maybe someday"i "I'm in trouble" (zresztą widać w poście). Kilka razy złapałam się nawet na nuceniu. xD
UsuńNiedawno przeczytałam i bardzo mi się podobała, ale szczerze mówiąc czasami nie rozumiem zachwytów nad tą książką - owszem, jest warta przeczytania i wywołuje masę emocji, a muzyka oddziałuje na zmysły czytelnika, ale mnie osobiście nie oczarowała na tyle, by "tkwić" w niej i nie móc się zabrać za czytanie czegoś innego bo ciągle siedzi mi w głowie.. Za to soundtrack od dobrych trzech tygodni gości w moich słuchawkach codziennie :)
OdpowiedzUsuńApteka Literacka
Mogę podpisać się pod tym wszystkimi kończynami! ;-) "Maybe Someday" to całkiem przyjemna historia, ale w moim odczuciu nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle tego typu podobnych powieści.
UsuńHm, koleżanka coś polecała mi od tej autorki, ale - niestety lub stety - jeszcze mnie do niej nie przekonała. Co prawda, pomysł na playlistę do książki wydał mi się całkiem ciekawy... cóż, może kiedyś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Bardzo się cieszę, że powieść ci się spodobała ♥ Choć również żałuję, że nie tak, jakby mogła, że nie odnalazłaś "tego czegoś" :( Hoover to królowa emocji, rządzi nimi i rzuca w czytelnika, jak tylko jej się spodoba, pomiata nim. Tyle razy od niej oberwałam, że och ♥ Koniecznie sięgaj po kolejne jej książki, bo w końcu "Ugly love" już wkrótce :D
OdpowiedzUsuńBądź tu teraz
Uwielbiam tę książkę! :)
OdpowiedzUsuń