Wiosna, wiosna, wiosna! W końcu upragniona zmiana temperatury i słońce, które wychyla się przyjaźnie zza chmur, brak śniegu, "ciepłość" (jak określił to mój kuzyn) wkoło, radość, delikatny wietrzyk i możliwość zdjęcia zimowych butów! Kocham tę piękną porę roku, niech zima idzie precz! Zacząwszy tego posta tak miłym akcentem, przestanę rozwodzić się na cudownościami wiosny i przejdę powoli do meritum sprawy, czyli podsumowania marca, miesiąca, w którym przeplatały się ze sobą dni słoneczne i śnieżne, a dobre książki ze średniakami...
W kończącym się już miesiącu udało mi się przeczytać dokładnie sześć książek. Nie jest to wynik powalający, ale jak dla mnie - całkiem przyzwoity, tym bardziej, że przecież nie będę się zmuszać do lektury, gdy kompletnie nie mam na to ochoty - a miałam w marcu okresy, w których do czytania nie ciągnęło mnie w ogóle (nadrabiałam oglądając filmy i siedząc na blogosferze. Może być?). Były to pozycje naprawdę różne, z dumą muszę jednak zauważyć, że w moich miesięcznych podsumowaniach jest coraz mniej młodzieżówek. W marcu przypałętała się tylko jedna i to naprawdę niezła, więc jest się z czego cieszyć (postanowiłam w końcu otwierać się na inne gatunki). A oto i one!
Dokładnie pierwszego marca skończyłam czytać Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender, która to powieść okazała się być lekturą dość... dziwaczną. Mimo kilku irytujących mnie elementów i raczej średniej przyjemności z czytania książka zrobiła na mnie wrażenie, zwłaszcza po kilku dnia od czasu, kiedy ją skończyłam. Czy polecam nie wiem, ale jest to pozycja co najmniej intrygująca. Maybe someday to owa wspomniana młodzieżówka, p r z e w s p a n i a ł a, wciągająca młodzieżówka, pełna muzyki i ciszy, niegłupia i wywołująca uśmiech. Z pewnością sięgnę jeszcze po twórczość Colleen Hoover. Moja siostra mieszka na kominku nęciła mnie od dawien dawna, więc przeczytałam i okazała się... "spoko", ale szału nie ma. Pewnie zapomnę o niej w ciągu najbliższego miesiąca.
Potem przyszedł czas na kryminał od Oficynki, czyli Kolekcję Ringelmanna. Nie jest to może dzieło geniuszu, ale autor postarał się o wywołujących sympatię i uśmiech bohaterów i przyjemną historię. Myślę więc, że warto spróbować. Opactwo Northanger przeczytałam przez wzgląd na moje noworoczne postanowienie przeczytania co najmniej jednego klasyka miesięcznie (jak na razie jest nieźle) a także powrotem mojego zainteresowania Jane Austen, której Dumę i uprzedzenie kocham miłością olbrzymią (Darcy, Darcy, Darcy! ♥). Opactwu... raczej do tego dzieła daleko, ale nie jest źle (recenzja wkrótce!). No i Łabędzie śpiew! Kochani, cóż to była za książka - ile emocji, zgrozy, brutalności i okrucieństwa! Ile wspaniałych i okropnych bohaterów! Ile pomysłowości i zwrotów akcji. Ale nad tą pozycją też będę się rozwodzić już niedługo na blogu, więc bądźcie cierpliwi.
Niestety żadnej z tych powieści nie mogę zaliczyć do grona ulubieńców - choć blisko znalazły się Maybe someday i Łabędzi śpiew. Zresztą gorąco Wam te książki polecam. Nie natknęłam się też jednak w tym miesiącu na żadnego gniota, mogę więc powiedzieć bez wyrzutów, że pod względem czytelniczym marzec był całkiem udany. Ogarnęła mnie jednak ostatnio tak ogromna ochota na czytanie (a w stosikach czeka już na mnie tyle wspaniale zapowiadających się powieści), że chyba w kwietniu statystyki trochę podrosną (choć nie mówię, że to ma jakieś większe znaczenie. Może takie malutkie, maleńkie, pycie...).
Pełna wiosennego słońca ściskam Was mocno! Do napisania już niedługo!
W kończącym się już miesiącu udało mi się przeczytać dokładnie sześć książek. Nie jest to wynik powalający, ale jak dla mnie - całkiem przyzwoity, tym bardziej, że przecież nie będę się zmuszać do lektury, gdy kompletnie nie mam na to ochoty - a miałam w marcu okresy, w których do czytania nie ciągnęło mnie w ogóle (nadrabiałam oglądając filmy i siedząc na blogosferze. Może być?). Były to pozycje naprawdę różne, z dumą muszę jednak zauważyć, że w moich miesięcznych podsumowaniach jest coraz mniej młodzieżówek. W marcu przypałętała się tylko jedna i to naprawdę niezła, więc jest się z czego cieszyć (postanowiłam w końcu otwierać się na inne gatunki). A oto i one!
Dokładnie pierwszego marca skończyłam czytać Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender, która to powieść okazała się być lekturą dość... dziwaczną. Mimo kilku irytujących mnie elementów i raczej średniej przyjemności z czytania książka zrobiła na mnie wrażenie, zwłaszcza po kilku dnia od czasu, kiedy ją skończyłam. Czy polecam nie wiem, ale jest to pozycja co najmniej intrygująca. Maybe someday to owa wspomniana młodzieżówka, p r z e w s p a n i a ł a, wciągająca młodzieżówka, pełna muzyki i ciszy, niegłupia i wywołująca uśmiech. Z pewnością sięgnę jeszcze po twórczość Colleen Hoover. Moja siostra mieszka na kominku nęciła mnie od dawien dawna, więc przeczytałam i okazała się... "spoko", ale szału nie ma. Pewnie zapomnę o niej w ciągu najbliższego miesiąca.
Potem przyszedł czas na kryminał od Oficynki, czyli Kolekcję Ringelmanna. Nie jest to może dzieło geniuszu, ale autor postarał się o wywołujących sympatię i uśmiech bohaterów i przyjemną historię. Myślę więc, że warto spróbować. Opactwo Northanger przeczytałam przez wzgląd na moje noworoczne postanowienie przeczytania co najmniej jednego klasyka miesięcznie (jak na razie jest nieźle) a także powrotem mojego zainteresowania Jane Austen, której Dumę i uprzedzenie kocham miłością olbrzymią (Darcy, Darcy, Darcy! ♥). Opactwu... raczej do tego dzieła daleko, ale nie jest źle (recenzja wkrótce!). No i Łabędzie śpiew! Kochani, cóż to była za książka - ile emocji, zgrozy, brutalności i okrucieństwa! Ile wspaniałych i okropnych bohaterów! Ile pomysłowości i zwrotów akcji. Ale nad tą pozycją też będę się rozwodzić już niedługo na blogu, więc bądźcie cierpliwi.
Niestety żadnej z tych powieści nie mogę zaliczyć do grona ulubieńców - choć blisko znalazły się Maybe someday i Łabędzi śpiew. Zresztą gorąco Wam te książki polecam. Nie natknęłam się też jednak w tym miesiącu na żadnego gniota, mogę więc powiedzieć bez wyrzutów, że pod względem czytelniczym marzec był całkiem udany. Ogarnęła mnie jednak ostatnio tak ogromna ochota na czytanie (a w stosikach czeka już na mnie tyle wspaniale zapowiadających się powieści), że chyba w kwietniu statystyki trochę podrosną (choć nie mówię, że to ma jakieś większe znaczenie. Może takie malutkie, maleńkie, pycie...).
Pełna wiosennego słońca ściskam Was mocno! Do napisania już niedługo!
Gratuluję świetnego wyniku i tego samego życzę w kwietniu! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://miedzypolkami-ksiazki.blogspot.com/2016/03/misja-ivy.html
Świetny wynik! Książka Hoover już od bardzo długiego czasu leży u mnie na półce i jakoś nie mam weny, żeby wreszcie się za nią zabrać... ;)
OdpowiedzUsuńBardzo dobry wynik! Sama przeczytałam 6 książek w marcu i nawet jestem z siebie zadowolona :) Pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuńhttp://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/
Gratulacje:) ja mam zamiar zabrać się za "Osobliwe..." I "Łabędzi śpiew":) zapraszam do mnie:) jest coś nowego:)
OdpowiedzUsuńhttp://przewodnik-czytelniczy.blogspot.com
Gratuluję! Mi udało się przeczytać 9 pozycji. Buziaki ;*
OdpowiedzUsuńŚwietny wynik! :D
OdpowiedzUsuńZaczytanego kwietnia :*
Buziaki
http://coraciemnosci.blogspot.com/
O nie, nie i nie. Wiosna. Ugh. Czy możemy już wrócić do zimy? Kupiłam ostatnio ładny golf.
OdpowiedzUsuńTak czytam o tych książkach i z dumą muszę przyznać, że nie czytałam tylko jednej (to się zmieni!). Wrażenia miałyśmy podobne, chociaż ja "Osobliwe i cudowne przypadki" uwielbiam właśnie za te elementy, które inni uważają za irytujące. Lubię książki, nad którymi trzeba się czasami... zastanowić(?), żeby do końca zrozumieć. Uh, wiesz pewnie, co mam na myśli. Ale cieszę się, że polubiłaś "Łabędzi śpiew", bo nikt z mojego grona znajomych (a raczej tych, którzy czytają) nie polubił tej książki. A szkoda :<
Ja w marcu również przeczytałam sześć książek, chociaż w tym dwie obrazkowe (wyszperałam w bibliotece szkolnej, jedna o szkielecie (tak), który szuka przyjaciela, druga o duchach straszących w Gdańsku. Obie miały naprawdę zacne, nieco mroczne ilustracje i nie ukrywam, czytało się przyjemnie:)) , więc w sumie nie wiem, czy to się liczy... powiedzmy, że tak:D I w tym miesiącu sięgnęłam w końcu po ,,Portret Doriana Graya" i to dzięki Tobie! Strasznie mi się podobało, coś niesamowitego ♥ No i przeczytałam ,,Romea i Julię", moją pierwszą sztukę Szekspira... bardzo udany miesiąc:)
OdpowiedzUsuńZ Twojego zestawienia czytałam jedynie ,,Opactwo Northanger" (uwielbiam Jane Austen ♥). ,,Dumie i uprzedzeniu" nie dorasta do pięt, ale ,,Duma..." to jak dla mnie w ogóle najlepsza książka Austen.
,,Łabędzi śpiew" brzmi intrygująco. Tak jak ,,Maybe someday", do którego baaaardzo mnie zachęciłaś. Chciałabym wkrótce sięgnąć, nie czytałam jeszcze niczego pani Hoover i zdecydowanie czas to zmienić.
Pozdrawiam cieplutko!
P.
Książka to książka - liczy się! ^.^
UsuńO matko, ktoś sięgnął po książkę z mojego polecenia!!! Cieszę się, że Cię zainspirowałam i że Ci się podobało - to naprawdę niesamowita książka. Ja Romcia i Julci jakoś nie polubiłam, ale "Hamlet"... To jest coś. Ale jeszcze muszę sporo szekspirowskich dzieł ponadrabiać, bo za sobą mam dopiero trzy, a to jest przecież geniusz! Tak, "Opactwo" jest w porządku, ale "Dumy" nic nie pobije.
Czytałam Hoover, ta książka jest genialna <3
OdpowiedzUsuń"Moja siostra mieszka w szafie" jest to pozycja, którą mam w "chcę przeczytać" już od dawna, bo bardzo zachęciła mnie swoim opisem! :)
OdpowiedzUsuńwww.zksiazkadolozka.blogspot.com
Niedługo mam zamówić sobie Avę Lavender, więc licze na satysfakcjonującą lekturę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://castleona-cloud.blogspot.com/
Również przeczytałam 6 książek w marcu - mam nadzieję, że kwiecień będzie jeszcze lepszy:) Czekam w takim razie na recenzję "Łabędziego śpiewu". Czaję się na tę książkę już od jakiegoś czasu(dość długiego) i jakoś nie mogę się zdecydować, chociaż dużo dobrego o niej słyszałam.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!