Zeze to pięciolatek, ale nad wiek inteligentny. Szybko się uczy i pojmuje wiele rzeczy. Należy do biednej rodziny, która uważa go za złego chłopca. W końcu i on zaczyna tak o sobie myśleć. Choć w gruncie rzeczy jest wrażliwy, uczuciowy i ma dobre serduszko. Tylko aby zwrócić na siebie uwagę, płata małe figle. Znajduje sobie przyjaciela, którym jest małe drzewko pomarańczowe. Zeze opowiada mu o wszystkim, zwierza się i bawi.
Książka ta jest przepełniona bólem i cierpieniem, ale z przebłyskami radości i prawdziwego, dziecięcego szczęścia. Z punktu widzenia małego jeszcze chłopca.
„Serce ludzkie musi być bardzo duże, żeby zmieścić wszystko to, co kochamy.”
Oooo... Dawno się tak nie rozbeczałam przy czytaniu. Choć spotkałam już przecież książki, w których bohater ma o wiele gorzej. Ale to właśnie "Moje drzewko pomarańczowe" mnie wzruszyło. Pierwszy raz łzy stawały mi w oczach z tak błahych powodów, jak to, że Zeze został zbity albo nie dostał nic na Gwiazdkę. Autor ma po prostu ogromny talent. Całą historię czytałam na zmianę uśmiechając się szczerze i rozczulając się nad losami bohatera. Cudowna...
„Można zabijać z sercu. Po prostu przestać kogoś kochać. I wtedy ten ktoś umiera.”
Czułam się, jakbym rozmawiała z Zeze. To jego dziecięce spojrzenie na świat, ale jakże dojrzałe. Ta jego ciekawość życia i szybkie rozumowanie. No cóż, pokochałam go od pierwszych stron. I znienawidziłam wszystkich, którzy byli dla niego podli. On wkradł mi się do głowy. Z ciekawością przechodziłam do jego kolejnych przeżyć. I każda chwila była dla mnie albo smutna, albo radosna.
Ta opowieść uczy. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Uczy, ale... nie umiem sprecyzować czego dokładnie. Życia? Radości? Zaufania? Przyjaźni? Nie wiem... Ale na pewno można z niej dużo wynieść, a potem ze smutkiem albo radością wspominać sobie małego Zeze.
„Ból zaczyna się dopiero wtedy, kiedy boli nas calutkie serce i zdaje się nam, że zaraz przez to umrzemy, i na dodatek nie możemy nikomu zdradzić naszego sekretu. Ból sprawia, że nie chce nam się ruszać ani ręką, ani nogą ani nawet przekręcić głowy na poduszce.”
Więc jeśli lubicie popłakać sobie bez wyraźnego powodu lub chcecie poznać niezwykłą historię, to "Moje drzewko pomarańczowe" jest dla Was stworzone. Ja akurat własnie takie klimaty lubię. Kiedyś postanowiłam sobie, że jeśli jakaś opowieść mnie doprowadzi do płaczu, to znaczy, że zaliczam ją do ulubionych. Bo uronić łzy przy książce zdarza mi się bardzo rzadko.
"Moje drzewko pomarańczowe" Jose Mauro de Vasconcelos, Wyd. Muza SA, str. 190
Ta historia musi być cudowna, ja ostatnio wzruszyłam się przy "Gwiazd naszych wina", choć naprawdę rzadko płaczę przy książkach. Poszukam tej książki, myślę, że mi też się spodoba. ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam Cię do zabawy:
http://ksiazkowyswiatpatrycji.blogspot.com/2013/07/blogowe-zabawy.html
Pozdrawiam :)
Boję się takich książek. Ni dlatego że są złe, ale boje się że rozkleję się całkowicie, a jestem bardzo uczuciową osobą.
OdpowiedzUsuńW takim razie powinnam dodać coś jeszcze- nie czytajcie tej książki w miejscach publicznych ;)
UsuńMuszę przeczytać, lubię książki, które czytając trzeba się na chwilę `zatrzymać` i przemyśleć to co jest w nich napisane oraz uronić parę łez. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Za jakiś czas być może po nią sięgnę, jak na razie ... zbyt dużo łez.
OdpowiedzUsuńOd razu przypomniała mi się króciutka historia "Oskar i pani Róża" i myślę, że to tego pokroju książka. Z chęcią bym ją przeczytała!
OdpowiedzUsuńwritten-by-bird
Również lubię takie klimaty, a wzruszające historie też zazwyczaj trafiają na półkę "ulubione". Przyznam, że nie słyszałam o tej książce, mam nadzieję że znajdę ją gdzieś w bibliotece lub u znajomych ;)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony lubię takie książki z drugiej nie, bo wiem, że się rozkleję. Również nie słyszałam o tej pozycji, ale mam nadzieję, że ją znajdę :3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam